Kalia
Poprzedniej nocy nie potrafiłam zasnąć, i gdy dotarł do mnie przeraźliwy krzyk niemal spadłam z łóżka razem z pościelą. Założyłam na swoje ciało pierwszy lepszy materiał i wyskoczyłam z sypialni będąc ciekawa co wywołało taką reakcję.
- Nie, to nie możliwe! Santiano musi żyć!
Kobieta klękała na podłodze zapierając się dłońmi. Niemal wyła, a obok niej w podobnym stanie była rudowłosa. Nie dotarły do mnie początkowo słowa które krzyczała cały czas, dopiero gdy się otrząsnęłam odbiło się w mojej głowie: Santiano nie żyje.
Wbiegłam tam pomijając ochroniarzy którzy kroczyli w moją stronę i dopadłam do ojca bruneta. Miał nieobecny wzrok którym nie obarczył nawet własnej żony.
- Jak...to jest żart, prawda? - wyszeptałam zerkając na każdego - Santiano zaraz wyjdzie zza ściany i powie, że to żart, błagam! - złapałam za poły koszuli starszego z rodu, a obraz przed oczami zaczął mi się rozmazywać.
Cisza, to jedyne co wtedy słyszałam, nawet szloch nie zdołał zagłuszyć tego bólu w środku.
- Santiano! Błagam cię nie rób sobie żartów! - zaczęłam się drzeć jak popieprzona i oddaliłam się w dal - Boże, to nie są żarty - dłonie zacisnąłem na czubku głowy.
Nie wiedziałam co się działo, wszystko było jak mgła, a moje ciało zaczynało odłączać się od duszy która stała się jak beznamiętny duch lewitujący w przestworzach.
- Łapcie ją!
***
Uchylając powieki nie wiedziałam na co natrafię. Mimo omdlenia doskonale znałam przyczynę swojego stanu. Osoba która stawała się dla mnie oazą...umarła.
Z moich oczu zaczęły płynąć ścieżki łez, nie potrafiłam nawet poruszyć się na materacu, ponieważ ból jaki odczuwałam paraliżował mnie.
Straciłam go, w momencie kiedy stawał się dla mnie całym światem.
- Kalia, uspokój się, inaczej będę musiał podać ci środki na uspokojenie - usłyszałam obok siebie, a po chwili sylwetka Nico przeszła przede mną. Wpatrywał się we mnie granatowymi oczami jakby tym chciał mnie przywrócić do stanu normalnego.
Tego nie dało się już zrobić.
- Kalia, uspokój się - przysiadł obok i złapał za moją dłoń - Wszystko będzie dobrze - kojąco zaczął wmawiać mi perfidne kłamstwa.
- Nie, nie będzie dobrze...- wyszeptałam - Nie będzie, bo jego już nie ma. Co się tam stało? Błagam, powiedz mi - niemal zawyłam.
- Wuj i Marco polecieli pierwsi oddzielnym odrzutowcem, ponieważ była pilna akcja. Santiano poleciał drugim samolotem, w którym jak się okazuje było mnóstwo usterek, nie wykrytych wcześniej. Nie mam pojęcia jakim cudem, ale namierzono wrak samolotu w oceanie, cała załoga zatopiła się, ale...nie znaleziono jego ciała.
- Jak to? - ożywiłam się.
- Sądzimy, że jego ciało zostało...albo gdzieś w innym miejscu w oceanie, i po prostu zaczęło płynąć zgodnie z prądem, albo coś...
- Nie, proszę nie kończ - przełknęłam - Co teraz będzie? Skoro go nie ma, ja...- jąkałam się.
- Ej, spokojnie - otulił mnie swoim ramieniem - Będziesz bezpieczna, zaufaj mi - skupił całą uwagę na mnie - Rozumiesz? Przyrzekłem mu, że będę cię chronił tu za niego - syknął zawzięcie.
- Nikt mi go nie zastąpi...- jęknęłam hamując łzy które dalej chciały się wydostać na zewnątrz.
- Wiem, wiem...był wyjątkowy - uśmiechnął się lekko - Ale daj sobie pomóc. Obiecuję ci, że nie stanie ci się żadna krzywda.
- To sprawka, Alexy? Prawda? - zapytałam znienacka.
Zamilkł, i choć to już dało mi jasną odpowiedź to oczekiwałam, iż owe słowa przejdą mu przez gardło.
- Tak, zapewne to jej sprawka.
Obudziła się we mnie chęć mordu. Jedyne o czym myślałam to o tym by zabić kogoś kto odebrał mi kogoś bardzo ważnego. Zacisnąłem dłonie na barku chłopaka przez co zaskoczony uniósł gęste brwi.
- Co ci się dzieje? - zapytał zaniepokojony.
- Czy jest coś co da mi możliwość by zabić ją? - wypaliłam nagle.
- Co? - zaszokowany uchylił usta i rozszerzył oczy - Kalia ty chyba śnisz, że pozwolę ci na to byś...
- Ale ja nie pytam cię o to czy mi pozwalasz, rozumiesz?! - wydarłam się zdzierając gardło. Mimo zawrotów głowy wydostałam się z łóżka i podeszłam do okna - Zabije kogoś kto zabił mi osobę na której mi zależało.
Zaparłam się ze wszystkich sił i dalej lgnęłam w swoją rację.
- Powiesz mi coś? - stanął tuż obok mnie i uchylił szybę, wiatr musnął moją rozgrzaną twarz - Kochałaś go?
Czułam się jak w klatce. Na miłość było za wcześnie, prawda? Ale...nie mamy wpływu na to kiedy to uczucie deklasuje całą resztę.
- Tak, chyba go kochałam - wyszeptałam wpatrując się w czerwone róże w ogrodzie. Zapragnęłam podejść do nich i urwać jeden pąk.
- Chyba?
- W całym swoim życiu jedynymi osobami na których mi zależało to: ciocia, babcia, ojciec i matka. Kocham ich miłością inną, zaś Santiano...on był pierwszym facetem przy którym poczułam coś dziwnego. Początkowa niechęć, potem tęsknota...
- A ten, Ares? - zagadał.
- Proszę cię - parsknęłam ocierając nos - Złamany fiut który chciał mnie tylko po to by sprawiać ból pieprząc jak worek - w końcu powiedziałam komuś prawdę.
- Gwałcił cię?! - syknął wściekły - Kalia, w tym momencie masz mi powiedzieć. Santiano by zabił go od razu!
- Nie gwałcił...on po prostu okazywał inaczej zainteresowanie seksem - wyjaśniłam w skrócie - Proszę nie mówmy o kimś kto już dla mnie nie istnieje.
- Nie zostawię tego tak! - wyprostował się - Wiedz, że jeśli ktoś krzywdzi moich bliskich staje się jak pierdolony kat, i nikt nie jest w stanie mnie powstrzymać.
- Ja nie jestem dla ciebie...
- Kalia jeśli Santiano się w tobie zakochał, to doskonale znaczy, że należysz już do nas. Mimo, że go tu nie ma.
- Proszę pomóż mi dopaść tą sukę, chcę by cierpiała za to co robi - sfrustrowana złożyłam dłonie.
Zerknął na mnie niepewnie i zagryzł dolną wargę.
- Pójdziesz ze mną jutro na to przyjęcie, i wtedy pozbędziemy się problemu.
- Dziękuję - wyszeptałam.
CZYTASZ
La mia speranza |18+
RomancePierwsza część nowej serii: Le nastre speranze. Przebrnęliśmy przez perypetie starszych z rodu Garcia. Czas przyszedł i na nich. Santiano Ranches Garcia to chłopak który mimo swojego młodego wieku już nie raz stał nad przepaścią. Jak to określał: "...