Rozdział 25

2.3K 91 4
                                    


Kalia


Santiano był ostatnią osobą którą się spodziewałam. Był ostatnią osobą o której myślałam w tamtym momencie. Jedyne czego pragnęłam to zostać sama więc gdy tylko mój wzrok zetknął się z jego wyjęłam z kieszeni spodni banknot, i podałam barmanowi. Bez zbędnego gadania zeskoczyłam z wysokiego stołka i zamierzałam opuścić lokal.

- Kalia! Poczekaj! - wołał za mną, gdy zbliżałam się do upragnionego końca.

Kolejny kłamca. Perfidny oszust.

W pewnym momencie zostałam brutalnie zatrzymana, i o mały włos nie opadłam plecami na parkiet. Zaczęłam głośno dyszeć czując zimną dłoń na biodrze która kurczowo mnie ściskała.

- Kazałem byś na mnie poczekała - szorstki tembr rozbrzmiał przy moim uchu powodując zdradliwy dreszcz. Przełknęłam głośno ślinę i mając lekko uchylone wargi obróciłam się by spojrzeć w oczy brunetowi.

- Kim jesteś by mi rozkazywać, co?

Momentalnie otrzeźwiałam, i zaczęłam się z nim szarpać. Nie puścił mnie tylko jego palce zacisnęły się tak mocno pod moim żebrem, że mało co nie krzyknęłam z bólu.

- Puszczaj mnie, ty...ty, kłamco!

Wykonał bardzo dziwny ruch, powodując, że moje ciało zawisło jak worek ziemniaków na jego barku. Uderzałam pięściami w twarde plecy, licząc, że jakkolwiek go to zamroczy, niestety na nic.

Dopiero gdy moje rozgrzane policzki zetknęły się z zimnym, nocnym wiatrem zrozumiałam, że znajdowaliśmy się już na zewnątrz, a co za tym szło...

- Puszczaj mnie, bo inaczej...- zaczęłam mu grozić.

- Bo, co? - westchnął delikatnie stawiając mnie na chodniku.

Wściekła obróciłam się by odejść, ale nie dał mi zrobić tego kolejny raz. Z impetem uderzyłam o masywny tors.

- Dlaczego nazywasz mnie kłamcą, Kalio? - szept którym mnie obdarował był jak przejście do innego wymiaru.

Słowa uwięzły mi w gardle, a nogi zmiękły jak gąbki. Wpatrywałam się w cholernie przystojną twarz licząc, że zaraz zjawi się jakiś bohater jak w tych kreskówkach i uwolni mnie z jego sideł. Tak się jednak nie stało.

- Powtórzyć pytanie, nie usłyszałaś? - stanowczy ale kolejny raz delikatny głos rozpalił atmosferę jeszcze bardziej.

Ostatnimi siłami postanowiłam zagrać w jego grę, i nie pokazywać swojej słabości przy jego osobie.

- Bo nim jesteś, Santiano...- wysyczałam przez zaciśnięte zęby - Santiano Ranches Garcia, miło mi Pana poznać, ja nazywam się...ach powiedzmy, że tani śmieć którego można oszukiwać na lewo i prawo - wymusiłam szczery uśmiech w jego stronę który spowodował to, że wypuścił mnie na wolność - Co? Zaskoczony? - parsknęłam unosząc wysoko brwi w prześmiewczym geście.

- Skąd wiesz? - wydawał się być mocno zirytowany i zdenerwowany.

- Bardzo dobre pytanie. Z tego co słyszę, twoja rodzina jest dość sławna na ulicach i dość łatwo znaleźć cię na stronach internetowych. Ale wiesz, co? Mam to głęboko gdzieś - machnęłam dłonią lekceważąco - Co mnie to w ogóle obchodzi?!

- Kalia...

- Nie, po co nawet chcesz kontynuować rozmowę? - lekko zaszumiało mi w głowie - Nie rozumiem...- mruknęłam łapiąc się za skronie.

- Musiałem podać ci fałszywą tożsamość...musiałem - wyznał cierpko.

- Nie obchodzi mnie to - melodyjnie zaświergotałam obracając się w końcu napięcie - Obym cię więcej nie spotkała Bogu losusie! - krzyknęłam za sobą lekko miotając się na nogach.

- Poczekaj, zawiozę cię do domu!

- Oj ja nie mam domu! - zaczęłam chichotać zakrywając usta dłonią.

- Nie pójdziesz nigdzie w takim stanie! - dopadł znowu do mnie i położył rękę na dole moich pleców, drugą zaś ułożył pod kolanami. Pisnęłam lądując przyciśnięta do szerokich ramion. Machałam nogami by puścił, ale na nic - Nie szarp się! - skarcił mnie - Rozumiem, że możesz być zła, ale...

- Och zamknij swoją paszczę - złapałam za jego policzki i zaczęłam wykręcać je w każdą stronę - Przypominasz mi goryla, albo gorylicę. By być gorylem trzeba mieć jaja! A ty ich ewidentnie nie posiadasz w swoim zestawie - wymruczałam.

- Och jakbyś tylko wiedziała jakie mam jaja... - fuknął pod nosem kierując się w nieznaną mi stronę - Podaj adres - stanął w miejscu, a ja zamknęłam powieki robiąc się coraz to bardziej zmęczona.

- Nie mam domu - wyszeptałam - Zostaw mnie tu - potarłam powieki, i ziewnęłam.

- Podstaw mój samochód!

I na tych słowach moja jakże urokliwa wycieczka na rękach Santiano się zakończyła. Opadłam z sił wtulając się mimowolnie w silne ramiona, w których nigdy nie miałam prawa się znaleźć.

***

Czując pod sobą miękkie podłoże przekręciłam się na bok. Niestety los tak chciał, że moja twarz zetknęła się z twardą, zimną powierzchnią. Otworzyłam gwałtownie oczy kładąc rękę na klatce piersiowej. Rozejrzałam się wkoło by zlokalizować miejsce swojego pobytu.

Sypialnia była gustowna, niemal wyjęta z jakiegoś katalogu do wystroju wnętrz z lat dwudziestych ubiegłego wieku. Złote detale w meblach dodawały większej stanowczości.

Przejechałam dłonią po włosach przypominając sobie co zadziało się tamtej nocy...

Klub, spotkanie Santiano, goryl, ja na jego barkach.

- Nie, no błagam - jęknęłam rozpaczliwie macając swoje ciało na którym miałam tylko za dużo o kilka rozmiarów męską koszulę. Okazało się jednak, że bielizna znajdowała się na swoim miejscu. Odetchnęłam z ulgą i mając lekki opór w nogach uniosłam się z ciemnych desek.

Zauważyłam na stoliku kartkę. Sięgnęłam po nią i uchyliłam.

Jesteś pierwszą dziewczyną której zostawiłem dwa listy w ciągu swojego małpiego życia. Nie opuszczaj apartamentu, musimy porozmawiać.

Santiano, jeśli jednak wolisz to Carter.

- Po moim trupie, idioto - zgniotłam papier i rzuciłam go w kąt. Obróciłam się napięcie szukając w przestrzeni swoich ubrań. Wszystko starannie ułożone leżało na dużym fotelu pod oknem.

Podeszłam po swoje rzeczy, ale to co zobaczyłam za szkłem...urzekło mnie do tego stopnia, że wydałam z siebie ciche westchnienie. Zdjęłam z siebie koszulkę i zaczęłam wsuwać na siebie spodnie oraz koszulkę. Gotowa chciałam już opuścić sypialnię, ale jak się obróciłam...

- Stałeś tu przez cały ten czas?!

Brunet oparty o kolumnę przy wejściu mając dłonie założone na umięśnionej klatce piersiowej skupiał wzrok na mojej osobie.

- Może tak, może nie...- przeciągnął teatralnie - Nie wyjdziesz stąd póki nie porozmawiamy.

- Powtarzasz się - odgarnęłam poplątane włosy z szyi.

- Znasz mnie, a to już dla ciebie wielka zagłada - wściekły syknął pokazując stanowczo dłońmi dziwny gest przed sobą - Rozumiesz?! Nie jestem, pierdolonym, zwyczajnym gościem! Kobieto ty chciałaś...

Nie dokończył. Tuż obok odłamki szkła rozsypały się w drobny mak, a beton uderzył z impetem o meble.

- Kurwa mać! Kalia! 

La mia speranza |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz