Rozdział 23

2.3K 85 1
                                    


Santiano 


W domu było cicho z tego względu, że nie znajdowała się tam mała Rash, Ariel i mama. We trzy mając ze sobą kordon ochroniarzy poleciały na Florydę by tam poczuć się w pełni bezpieczne. 

Widziałem po ojcu, że przygnębiło to go, ponieważ nie mógł zapewnić im całkowitej kontroli. I wtedy był pierwszy raz gdy popijałem z nim sam na sam szklanki szkockiej. 

- Santiano wiesz, że niedługo przyjdzie czas bym oddał ci to wszystko? - zapytał, a sceneria w jakiej się znaleźliśmy mogła siać nawet grozę.

Na zegarze wybiła trzecia w nocy, a ogień kominka oświetlał jego połowę twarzy. Patrzył na mnie jak zawzięte zwierzę które oczekuje tylko jednego. 

- Wiem - odpowiedziałem szczerze - Ale nie wiem jakie masz oczekiwania co do tego - rozłożyłem się na fotelu i potarłem dłonią biodro. 

- Powiem ci coś całkiem szczerze. Nie zależy mi by twoja żona pochodziła z kręgu takiego jak my. Nie będę cię oszukiwał ale brzydzę się ustawianym życiem wedle postanowień kogoś. To ma być twoja decyzja, ale proszę cię tylko o jedno - pochylił się w moim kierunku - Niedługo będziesz musiał dokonać wyboru, znajdź już taką która zawróci ci na dobre w głowie i stracisz rozum. 

- Kusisz do złego ojcze - parsknąłem - Ale...zapamiętam - puściłem mu oczko i uniosłem szkło przed siebie, w postaci toastu. Wychyliłem zawartość do gardła i zacząłem się przyglądać pustej przestrzeni w środku. 

- Fabiano wspominał o tym, że niepowołane osoby mogą za dużo wiedzieć - rozpoczął spokojnie kolejny temat - Musimy chodzić za Marco, obawiam się, że ściągnie na nas jeszcze gorsze gówno. 

- Ostatnio byłem na tych "wyścigach". Smarkacze tacy jak on wydają się być nawet tym zainteresowani. 

- Jak byłem w podobnym wieku co ty teraz - potarł brodę kciukiem i westchnął - Robił się zlepek takich małych grup, między innymi organizowali wyścigi, nielegalne walki. Sam nawet kilka razy uczestniczyłem w tym, ale w momencie kiedy na moich oczach młody chłopak nie zdążył zahamować i z impetem wleciał w przepaść..., postanowiłem już w to się nie mieszać i zrezygnowałem dla własnego dobra. 

- Może lepiej powiedzieć to Marco? - niepewnie zagryzłem wnętrze policzka - To on zabawia się w pieprzonego pewnego siebie organizatora. 
Pochyliłem się do przodu by sięgnąć po karafkę. Nalałem sobie odpowiednią ilość alkoholu i wróciłem do tej samej pozycji co wcześniej. 

- Gdzie on teraz jest? - zadał dość zabawne pytanie. 

- Jak to gdzie? Jest dopiero po trzeciej. Pewnie zawzięcie obserwuje jak jakieś patałachy mijają się w wąskich uliczkach. 

- Wychodzi na to, że nie znam swojego syna - ojciec prychnął bez grama szczęścia - Co się z nim stało? Kiedyś taki nie był. 

- Ojcze dorasta - wzruszyłem ramionami - Ja w jego wieku nasłałem na nas już Indianę - pokręciłem głową - On to jeszcze nic. 

- Chyba u nas to rodzinne - uśmiechnął się krzywo w stronę kominka - Nasza rodzina w ogóle jest popierdolona. 
- Z grzeczności nie zaprzeczę. 

***

Z samego rana postanowiłem wybrać się na trening. Posiadanie własnej siłowni w piwnicy to był prawdziwy rarytas. Co mnie zdziwiło zastałem tam Marco.

Mając słuchawki nauszne biegł na bieżni lekko dysząc. Kondycję miał naprawdę dobrą jak na dziewiętnastolatka. 

Zdjąłem z siebie koszulkę zostając w samych spodenkach i postanowiłem do niego dołączyć. 

- Młody! - uderzyłem go dłonią w ramię. Gwałtownie się obrócił zwalniając tempo, zmierzył mnie uważnie wzrokiem chcąc chyba bez uchylenia nawet ust dowiedzieć się czego oczekuje od jego osoby - Zdejmij te słuchawki, nie będę mówił do posągu. 

Z wielkim oporem wykonał moje polecenie. Wyłączył maszynę i ociężale poszedł wypić butelkę wody którą miał ze sobą. Przetarł twarz dłonią i oparł się o ścianę piwnicy. 

- Zjaw się dziś na spotkaniu z ojcem - zacząłem truchtać - Ma dla ciebie ważne informacje. 

- O co chodzi? O wyścigi, znowu? - jęknął - Dajcie mi spokój, nie robię nic złego. 

- Kiedy zjedzie się państwówka, a zobaczysz, że niedługo się tak stanie - skierowałem do tyłu na niego kciuk - Wpierdolisz się w większe gówno, niż jesteś. Zmień miejscówkę, plan w Mediolanie to popieprzony pomysł. 

- Nie będę zapieprzał do Florencji codziennie tylko po to by się ścigać, a poza tym tu mam mnóstwo osób które...

- Które, co? - parsknąłem przyspieszając - Są jak pasożyty przy tobie i liżą ci dupę tylko po to by mieć jakieś wpływy, musisz zrozumieć w końcu na czym to polega, a przyjaciół z innego kręgu nie można mieć. 

- Nie mam przyjaciół, to po pierwsze - zarzekł się - Po drugie nawet jeśli państwówka się zjawi mam wszystko by uniknąć jakiejkolwiek odpowiedzialności. 

- Podrobiłeś papiery? - zmarszczyłem brwi - Kurwa, co ty wyprawiasz? - zacząłem dyszeć. 

- Nic - odparł wzruszając ramionami. 

- Właśnie widzę... - fuknąłem - Nie zapominaj o tym, że chodź teraz nie wyłania się mocny wróg, zrobi to czym prędzej, a wtedy będzie już tylko pod górkę. 

- No już dobra, dobra - wywrócił oczami - O której ma być to spotkanie? - otarł pot z czoła. 

- Staw się o dziewiętnastej w jego gabinecie. 

- Dobra - odpowiedział tylko i ruszył w stronę wyjścia. 

- A, młody! - krzyknąłem za nim zwracając ponownie jego uwagę na siebie - Pamiętaj, że mimo wszystko masz nas, wszystkich i...

- Dzięki.

Aż zacząłem się zastanawiać jakim byłbym ojcem. Przez ostatni czas naprawdę dorosłem, no tak mi się zdawało...

Mała kopia mnie. 

Uśmiechnąłem się lekko pod nosem i zacząłem galopować jak koń na tej bieżni aby wyładować całe spięcie w swoich mięśniach. 

La mia speranza |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz