Rozdział 4

3.6K 123 9
                                    


Kalia


Założyłam ręce na biodra starając się zapanować nad chęcią przejścia przez płotek i spoliczkowania nieznajomego. Wzięłam drżący oddech i zmrużyłam gniewnie powieki, ponieważ perfidnie jego oczy opadły na delikatny dekolt w serek. Wściekła poprawiłam materiał i odeszłam kilka kroków do tyłu.

Można było powiedzieć o tym "chłopaku", że wyglądał jak wyjęty z jakiegoś magazynu. Czarne jak smoła włosy wygolone na modną fryzurę, która radziła pozostawić na środku pseudo "pędzel". Kwadratowa szczęka która mimo szerokiego uśmiechu zdawała się być napięta. Zielone, wypalające źrenice uniosły się do góry wpatrując się tym razem w moje oczy.

Odkryta, umięśniona klatka piersiowa nie była czymś co szło na rękę w takiej pogawędce sąsiedzkiej. Wyglądał jak jakiś futbolista, szerokie ramiona, i mocno zarysowane mięśnie...pieprzona zguba dla każdej łatwej panny.

Dla mnie mógł być nawet i Greckim Bogiem, chodź nie wątpiłam, że nim mógł być. Musiałam załatwić sprawę dźwięków które dochodziły z tej posesji dnia wcześniejszego. Moja babcia była bardzo wrażliwa na tego typu zachowania. Nie miałam w myślach nawet czasu by pojawić się przy tym płocie kolejny raz.

- Gorący sąsiad służy pomocą - odezwał się głębokim tembrem.

Przechyliłam głowę w bok uśmiechając się perfidnie.

- Najlepiej będzie jeśli obleśny sąsiad zmieni miejsce wypoczynku - odparłam drwiąco - Jeśli nie widzisz tu wkoło są ludzie mieszkający tu na stałe, nie jesteśmy podróżnikami jak ty - wskazałam na niego palcem - mamy pracę do której wstajemy codziennie o szóstej, w momencie kiedy ty kończysz swoje imprezy - byłam cholernie wściekła więc zarzucałam mu wszystko co szło mi na myśl.

- Ach, kocico chcesz się dołączyć? Nie ma sprawy, zapraszam! - rozłożył ramiona po bokach, w jednej dłoni trzymał mokrą koszulkę, otarł nią pot z czoła i w dalszym ciągu uśmiechał się jak cymbał.

- Jestem tu by prosić o to byś trzymał się zasad panujących w tym miejscu. Nie tolerujemy takich jak ty, więc jeśli chcesz tu przetrwać zmień taktykę i równaj się razem z nami.

- Grozisz mi? - zaczął przybliżać się do mnie powoli, jednak jego kroki były dość spore przez długie, wysportowane nogi - Oj sole bije od ciebie determinacja...- słusznie zauważył - Moje imprezy są organizowane na mojej posesji - pokazał kciukiem za siebie na ogromną działkę - I robię tu co mi się żywnie podoba, równie dobrze, teraz mogę zdjąć spodenki i paradować tu z...

- Nie kończ - skrzywiłam się nieznacznie unosząc wysoko dłonie - Przemyśl to co ci powiedziałam, gniew sąsiadów jest stokroć gorszy niż same fale po twojej lewicy.

Obróciłam się i zaczęłam kroczyć w kierunku schodów do swojego domu, jednak gdy stanęłam na stopniu zerknęłam delikatnie za ramię. Nieznajomy oparty był o drewno a na ustach dalej miał szelmowski uśmiech.

- Dupek - fuknęłam pod nosem i otworzyłam wrota wejścia do mojego azylu.

- Kalia? Jesteś już? - babcia wyskoczyła zza ściany dzielącej salon oraz kuchnię - I co? Udało się poskromić sąsiada?

- Nie wiem - przyznałam zgodnie z prawdą - Młody dupek, który jest jak każdy wypoczywający na tamtym terenie. Sądzi, że może wszystko, ponieważ zamieszkuje chwilowo na owej posesji - wymusiłam sztuczny uśmiech zaplatając dłonie na klatce piersiowej.

- Ach...- jęknęła rozdrażniona - Jeśli znowu usłyszę jakieś dziwne odgłosy...nie nazwę nawet tego muzyką to sama się z nim rozprawię - spięła siwe pasma złotą spinką której detale odbijały się w promieniach słońca dochodzących zza okna.

- Zagroziłam mu sąsiedztwem - zakpiłam i usiadłam na wysokim krześle przy wyspie kuchennej - Babciu robiłaś lemoniadę? - omal nie pisnęłam widząc swój ulubiony napój z kostkami lodu.

- Tak - uśmiechnęła się lekko - A co do naszego sąsiada...- podstawiła mi pod nos miskę z owocami - Wezwiemy Ctava, zajmie się nim.

Ctav na naszej wysepce pełnił rolę komisarza, w skrócie był naszym rycerzem który ratował mieszkańców z opresji.

Skinęłam głową licząc na to, że uporczywy chłopak odpuści i da nam dalej funkcjonować bez żadnych problemów.

***

Zachodziło słońce a ja pakowałam ostatni bukiet w ozdobną folię, którą spięłam złotą tasiemką na końcu. Zerknęłam na ciocię która skrupulatnie liczyła pieniądze w naszej skrzynce, tam odkładałyśmy cały zysk z dnia.

- Kalia - zaczęła będąc skupiona na plikach trzymanych w dłoni - Brałaś może coś?

- Co? - zaskoczona odłożyłam kwiaty na blat i podeszłam do niej - Gdybym chciała coś wziąć zapytałabym o to - delikatnie się spięłam.

- Wiem, wybacz, ale...brakuje kilka banknotów. Liczyłam to wszystko wczoraj, po dołożeniu z dzisiejszego dnia powinno być o wiele więcej.

- Może się ciociu pomyliłaś. Wczoraj był duży ruch, zjechało się mnóstwo turystów - zauważyłam robiąc się lekko optymistyczna - Nie bierzmy niczego złego pod uwagę - uśmiechnęłam się pocieszająco.

- Może masz rację - odłożyła wszystko do środka i zamknęła kłódkę kluczykiem - Już na starość szwankuje mi pamięć - zachichotała.

- Ciociu! - skarciłam ją - Nie waż się mówić, że jesteś stara - wróciłam do swojej pracy.

- Ale nie oszukasz daty w kalendarzu, czy daty w akcie narodzin dziecko - westchnęła wspinając się po małej drabince by odłożyć drewnianą skrzynkę.

Wywróciłam oczami wiedząc, że i tak nie ugram nic dobrego na wymianie zdań. Wykonałam to co mi zadano i w pełni usatysfakcjonowana ruszyłam do domu. Tamtego dnia w kwiaciarni nie było Nohea, a mój zapał do pracy dzięki temu wzrósł o poziom wyżej.

Wchodząc na wybrzeże już z oddali usłyszałam dudniące basy z sąsiedniej willi. Zacisnęłam boleśnie dłonie na pasku torebki i wkroczyłam do ogrodu będąc nakręcona na kłótnię.

Gdy zobaczyłam przed sobą dwie osoby o mały włos nie dostałam zawału. 

La mia speranza |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz