Rozdział 14

2.4K 84 2
                                    


Santiano


Wybiła równo szósta na zegarku. Zdjąłem z bioder biały ręcznik i czym prędzej ubrałem się w czarne ubrania które miałem naszykowane już kilka chwil wcześniej. Założyłem kaptur bluzy na głowę i wyciągnąłem z szuflady swój niezawodny zestaw. Broń w której zmieniłem naboje, scyzoryk z moim inicjałem który dostałem na osiemnaste urodziny od wuja Michaela, oraz swój gaz, którym mogłem śmiało oślepić, i osłabić twardych śmieci.

Zerknąłem za okno, zacisnąłem boleśnie dłonie, ponieważ tak jak sądziłem wcześniej. Ludzie mojego ojca, jak i on sam już wsiadali do SUV-ów i odjechali z piskiem opon, kompletnie pomijając moją osobę.

Wściekły opuściłem rezydencję i zabierając ówcześnie kluczyki do auta powędrowałem do podziemnego garażu gdzie stało kilka cudownych maszyn. Postanowiłem wybrać najmniej rzucającą się, i gdy odpaliłem silnik opuściłem posesję.

Zatrzymałem się dopiero na wolnej uliczce, i namierzyłem jeden z samochodów. Niebezpiecznie zmierzali w stronę magazynów na wschodniej stronie, zaś ciężarówki jechały zgodnie z celem.

- Kurwa - przekląłem pod nosem na widok niebieskich świateł za sobą. Przechyliłem przednie lusterko by zlokalizować sylwetki policjantów.

Już po chwili usłyszałem pukanie w boczną szybę. Wywróciłem oczami i uchyliłem szybę samochodu.

- Policja państwowa...- młoda funkcjonariuszka rozpoczęła swoją gadaninę, a ja zerkałem co chwilę na zegarek , oraz nawigację. Moja noga samoistnie zaczęła drgać. Nie słuchałem nawet co pieprzyła dalej, nie interesowało mnie nawet jakie nosiła imię oraz nazwisko, ze swoim partnerem. Jeden ruch, a wiedziałbym nawet gdzie mieszka, i jak nazywa się jej prababcia.

- Spodziewałem się korpusu więziennego - fuknąłem pocierając kciukiem brodę.

- Słucham? - omal nie pisnęła - Proszę podać wszystkie dokumenty.

- Laska! - nie wytrzymałem już - Wypierdalaj, i nie podnoś mi ciśnienia, nie wiem czy sobie zdajesz sprawę z kim rozmawiasz?!

- Zostanie Pan ukarany zaraz...

- Spierdalaj! - odpaliłem samochód ponownie - A tak przy okazji, ród Garcia może ci nieźle napisać referencje.

Nie oglądałem się nawet za siebie tylko jak prawdziwy pirat drogowy zmierzałem w stronę swojego celu, miałem obawę, że wszystko zaczęło się bez mojej osoby, ale...wisienką na torcie miało być moje starcie z Indianą. Mogli nawet zapierdolić pół jego żołnierzy, moim celem był ten chuj, nikt inny.

W dalszym ciągu nie potrafiłem zrozumieć jakim cudem nie powiązałem żadnego faktu, gdy chodziłem do Stars. Mogłem przecież zauważyć to, z jakim szacunkiem ją tam traktowano, i chodź to ja pieprzyłem ją jak rasową dziwkę posiadałem równą władzę z nią.

Wychyliłem whisky do gardła, a Beatrice oblizała malinowe wargi kusząc mnie jeszcze bardziej. Poczułem jak mój członek staje na baczność, a reszta odpływa. Pulsacja penisa przy niej była czymś cholernie dla mnie innym. Żadna kobieta nie działała na mnie w ten sposób.

- Chodź tu...- wyciągnąłem ku niej dłoń.

Uniosła się z czerwonej kanapy i w kusej bieliźnie kręcąc biodrami przyjęła ją, usiadła na moich kolanach opierając plecy o tors. Jej pośladki wbiły się w mój wzwód.

- Tak na ciebie działam? - zamlaskała gdy moje usta opadły na jej nagie, smukłe łopatki. Ręka z długimi paznokciami powędrowała na moje krocze pieszcząc członka przez materiał spodni.

- Nie...to nie ty, tylko twoja cipka - warknąłem oddychający materiał koronkowych fig na bok, a palcem zacząłem kreślić na jej ociekającej w soki kółeczka. Wciągnęła gwałtownie powietrze i przeciągle jęknęła. Drugą rękę zacisnąłem na jej piersi i zacząłem ugniatać. Wiła się na moich kolanach jak pieprzony wąż.

- Santiano...- jęknęła - Santiano, ja zaraz...

- Nie, dojdziemy razem - zarzekłem się i przekręciłem ją na bok, tym sposobem wylądowała plecami na łózku w pokoju.

Często bywałem tam i dlatego posiadałem swój pokój do zabaw. Jose z resztą nie była lepsza, spędzała tam wolny czas razem ze swoim kochankiem który nie był jednym z nas...on był zwyczajnym barmanem klubu, nikim więcej.

Dobrze wiedziała, że gdyby wyszło to na jaw straciłaby wszystko, może i nawet życie.

Beatrice mając rumieniec na twarzy uchyliła lekko wargi w które się wpiłem. Gnałem w tym pocałunku do całego meritum, rozbierając ją przy tym by mieć lepszy dostęp do rozpalonego ciała.

- Aj...- położyła dłoń na moim policzku lekko się krzywiąc w momencie gdy moje spodnie razem z bokserkami opadły do kostek. Wszedłem w jej ciepłe wnętrze od razu, nie czekałem ani chwili dłużej, ponieważ sam oczekiwałem spełnienia.

- Nie masz prawa jeszcze dojść! - surowo rozkazałem.

Uwielbiałem w tamtym miejscu to, że mogłem być w pełni sobą, i nikt mnie nie oceniał, a jedynie dawał jeszcze większą ochotę na dalszy rozwój. Swoboda, szczęście...to wszystko wyszło mi bokiem.

- Santiano...ja dłużej...nie wytrzymam.

Mięśnie jej nóg zaczynały drgać, dlatego raptownie ułożyłem smukłe nogi na swoje barki i pchałem jeszcze mocniej.

Doszukiwałem się w tych wspomnieniach jeszcze czegoś co mogłoby mi jasno nakierować to co się działo. Joan była sprytna, bardziej niż mi się to wydawało, i to mnie zgubiło w tym wszystkim. Pod przykrywką zwyczajnej, miękkiej jędzy kryła się jebana córka Indiany.

W pewnym momencie zaczynałem doganiać swój cel. Docisnąłem pedał gazu do podłogi i po chwili zmierzyłem wzrokiem jednego z ludzi ojca, po drugiej stronie.

Mój telefon zaczął wydawać z siebie dźwięk, i zezując natrafiłem na numer papy. Nie zamierzałem odbierać, nie chciałem z nim konfrontacji, nie wtedy gdy to wszystko się dopiero zaczynało.

Na widok skręcającej ciężarówki zrozumiałem, że cel był jasny. Na tyłach pojawiło się kilka obcych samochodów, a cała ta jebana farsa się rozpoczęła. Zaparkowałem szybko auto, i wbiegłem do pobliskich krzaków by się przygotować. Strzały docierały do mnie z oddali, na to poczułem napływ adrenaliny jeszcze bardziej.

- Jedna grupa na jedną stronę druga na drugą!

Był to zapewne przywódca bandy Indiany. Lekko wychyliłem się i natrafiłem na dość komiczną sytuację. Do ciężarówek wbiegło kilkunastu mężczyzn, w tym czasie zauważyłem Nico który sprawnym ruchem zamknął pakę, i uwięził ich tam.

- Frajerzy - pokręciłem rozbawiony głową i obserwowałem dalej jak ludzie ojca rozprawili się z idiotami Indiany. To miał być koniec, jednak to dopiero był początek.

- Młody Garcia...a może Ranches?

Stanąłem twarzą w twarz ze swoim największym wrogiem, u którego boku znajdowała się przyczyna tego wszystkiego. 

La mia speranza |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz