Rozdział 9

2.7K 105 4
                                    


Santiano


Utrzymałem kontakt wzrokowy z wycieńczoną matką która trzymała mocno w uścisku Rash. Miała cienie pod oczami, a zielone źrenice kompletnie nieobecne. Kucnąłem przed dwiema i złapałem je w swoje ramiona.

- Nie odpuszczę i za was oddam życie jeśli będzie trzeba- zarzekłem się całując w głowę siostrę, a matkę w czoło.

- Synu...- rodzicielka wyszlochała - Na nas jest już postawiona kropka. Nie ma nic za nią, Indiana nie dał nawet możliwości postawienia przecinka - samotna łza spłynęła na moją koszulę.

Wziąłem głęboki wdech i wymusiłem uśmiech który liczyłem, że uniesie ją na duchu. Wziąłem dziewczynkę na ręce i pomogłem blondynce wstać z desek podłogowych. Nie chciałem by widziała po mnie także ten lekki strach przed tym, że tak naprawdę gangster był nieobliczalny, i na śmierci kilku żołnierzy na wschodzie się nie zakończy.

Ojciec wspominał również o kradzieży ciężarówki w której znajdowało się kilka ton kokainy. Ciała dwóch dostawców znaleziono w pobliskich magazynach, zostały zmasakrowane i nim dokonano względnego pochówku musiano zrobić kilka badań dzięki którym dowiedziono o powiązaniu zaginionych z denatami.

Nie miał nikt wątpliwości, a list do matki utwierdził nas w tym, że to właśnie Indiana stał za tym wszystkim, nie szukano nawet jakiś kolejnych naczelnych wrogów papy.

Oczekiwaliśmy przyjazdu dziadka, wujów, i kuzynów. W domu miał zapanować chaos który w tamtym przypadku miał być potrzebny.

***

Zerknąłem na wuja Fabiano, oraz Michaela. Obydwaj stali zawzięcie rozmawiając z ojcem o czymś ważnym w ogrodzie. Zaciskali co jakiś czas dłonie, a we mnie wzbierała się wściekłość.

- Spokojnie - obok mnie westchnęła Jose, która wyglądem przypominała dojrzałą kobietę, mimo, że była starsza ode mnie tylko o trzy lata - Zaraz się wszystkiego dowiemy - oblizała ciemno czerwone wargi a dłoń z długimi, czarnymi paznokciami ułożyła na moim barku.

- Jak mam być, kurwa spokojny jak pierdolony Indiana dąży do tego by zrujnować naszą rodzinę? - syknąłem przybierając czerwony wyraz twarzy.

- To nie nowość, że w naszą rodzinę uderza mnóstwo dziadów - zaplotła czarne włosy do tyłu - Zajebistym przykładem jest zamach na moich biologicznych rodziców - z przekąsem oparła się o łokieć.

- Jose, to...

- Podobna sytuacja. Chciano zniszczyć ojca, oberwało się i mamie - zaczęła oglądać starannie zrobiony manicure. Skupiła się całkowicie na małym krzyżu który namalowany był w miejscu gdzie ozdobą była również cyrkonia.

Nie wiedziałem co powiedzieć. Ta sytuacja była całkowicie inna, i nie mogłem chodź chciałem nawet porównywać się do kuzynki.

- To jest w chuj męczące - przyznałem pocierając twarz - Czasami jestem zły na tego z góry, że dał mi urodzić się w tym pieprzonym miejscu - wyjaśniłem poważnie.

- A ja wręcz przeciwnie - Jose melodyjnie zaświergotała - Dzięki temu mogę być jak mama - wypięła się dumnie - Moja mama do dziś jest pieprzoną kocicą w domu, nie mogę się z nią równać, ale wiem, że chce bym była tak silna jak ona - puściła mi oczko - I dlatego jestem tu gdzie jestem bez depresji i życia w celibacie. Ojciec się chyba pogodził, że będę jak mama - parsknęła.

- Twarda z ciebie kobieta - mogłem to wywnioskować szczerze, po tym co przeszła już jako niemowlę - Ciocia Mary, chyba jednak chce byś lekko przystopowała, a poza tym widziałem co robiłaś w Stars - szepnąłem jej ostatnią część zdania, by usłyszała tylko ona.

- Zamknij się! Oni nie mogą się dowiedzieć, że byłam tam z tobą, gówniarzu - złapała mnie za ramię i wcisnęła swoje szpice.

- Jose, ale wiesz, że prędzej czy później wuj Maksim się dowie, a wtedy będziesz miała gorszą pozycję niż ja.

Z jej granatowych oczu biło mnóstwo determinacji. Nie chciałem robić jej problemów, ale miałem rację co do tego jak potoczy się jej życie w momencie gdy prawda wyjdzie na jaw. Nie byłoby z nią ciekawie, a Indiana uderzyłby nawet w Rosję, nie tylko we Włochy, i Amerykę.

- Wnuku - ciężki głos dziadka rozbrzmiał za mną.

Zamknąłem powieki, a Jose ulotniła się w kilku chwilach. Obróciłem się biorąc głęboki wdech. Uchyliłem oczy skanując zgarbioną postawę. Laska Treyvona Garcii którą karał nas dotknęła mojej łydki.

- Dziadki - odparłem zmieszany - Coś się stało? - zadałem pytanie, jemu wniosek mógł nasunąć się tylko jeden.

- Za mną - nie mogłem wyczytać żadnych emocji z pokerowej twarzy - I bez żadnych dźwięków - powoli obrócił się i zaczął kroczyć przed siebie. Ja za nim jak jakiś pies przy swoim właścicielu.

Szykowałem się na najgorsze, nie widziałem go jak i babci kilka miesięcy, obawy rosły z każdą minutą coraz to bardziej, i na widok znajomego, siwego koka upiętego złotymi wsuwkami powietrze uwięzło mi w płucach.

- Chodź do babci - babcia Lauren wyciągnęła do mnie pomarszczone dłonie - Co ty narobiłeś, co? - nie miotała się tylko po pocałunku w czoło skarciła mnie.

Jęknąłem odchodząc kilka kroków w tył.

- To, nie...

- Powiem ci tylko jedno - dziadek uniósł wysoko laskę - Wdepnąłeś w niezłe gówno, a twój ojciec już musi się trudzić byś za żonę nie wziął córki Indiany.

- Co? - zamurowało mnie. To ostatnie czego chciałem.

- Tak - odpowiedział idąc w zaparte - Ten chuj który jako kolejny chce pozbyć się naszego rodu za cel obrał sobie wciśnięcie jawnego kreta w postaci swojej córki. Zapiera się rękami i nogami, że wojna którą chce rozpętać jest spowodowana odebraniem czystości przez ciebie jej córki.

Nie mogłem uwierzyć w to co mówił. Może i lubiłem seks, ale pamiętałem każdą z którą to robiłem, i miejsce gdzie to się działo. W Stars miałem dwie stałe partnerki. Beatrice, oraz Stephanie.

- Jak nazywa się ta kobieta? W sensie jego córka - zapytałem drżąc w środku.

- Joan Beatrice Indiana. 

La mia speranza |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz