7. Nie Pozwolę Jej Umrzeć

165 8 34
                                    

Po jakimś czasie zaparkowaliśmy przed dworkiem. Przetarłem oczy i skrzywiłem się, gdy dotknąłem rozciętej brwi.

- Mam nadzieję, że się wyspałeś - spojrzałem na Józefa, który wyłączył silnik samochodu. - Słuchaj, przepraszam za Łukasza. On po prostu martwi się o siostrę, tak samo, jak ty się o nią martwisz.

- Doskonale go rozumiem - opuściłem głowę i wypuściłem głośno powietrze, czułem się słaby i wykończony. - Skoro teraz mam okazję, dziękuję ci za to, że przyczyniłeś się do uratowania mi życia. Wiem, że mówię to trochę późno, ale wcześniej nie było okazji.

- Zrobiłem to dla Lucie, gdybyś umarł to ona by się nie pozbierała. Jest do ciebie za mocno przywiązana. Zresztą widzę, że ty też jesteś do niej mocno przywiązany, inaczej byś tu nie przyjeżdżał - spojrzał na mnie i uniósł kącik ust w górę, po czym wysiadł z samochodu. 

Starałem się jakoś zebrać galopujące myśli, ale to było niemożliwe. Bałem się w jakim stanie zastanę ukochaną żonę, w końcu Łukasz mówił, że jej stan jest poważny. Nie bez powodu chciał mnie zatłuc. Naprawdę miałem szczęście, że Józef był w pobliżu, bo inaczej skutki pobicia czułbym bardziej dotkliwie niż teraz. Złapałem się za bok i z trudem nabrałem powietrza, jak nic będę miał cudowne siniaki. Powoli wysiadłem z samochodu i rozejrzałem się dookoła. Przede mną stał typowy dworek, który ze wszystkich stron otoczony był lasem. Nie dziwiłem się czemu przywieźli ją akurat tutaj, tu bynajmniej mogli się nią w spokoju zająć. Wolnym krokiem ruszyłem za mężczyzną starając się iść prosto, niestety nie za bardzo mogłem się wyprostować, plecy też mnie bolały. 

- Tylko uważaj, Alina może się ciebie wystraszyć, słyszałem raz, jak Lucie mówi coś o zmarłym mężu - Józef otworzył przede mną drzwi, gdy wszedłem po schodkach i stanąłem przed nimi.

- Zmarłym? - uniosłem nie rozciętą brew i powoli wszedłem do środka. 

- Nie dziw się, jako żołnierz Armii Krajowej nie powinna nawet cię osobiście znać, a co dopiero mówić o małżeństwie - mężczyzna ściszył głos i cicho zamknął za sobą drzwi, no tak, musiałem przyznać mu rację. - A teraz chodź za mną - polecił i ruszył w stronę pomieszczenia, w którym paliło się światło.

Nie odważyłem się odezwać i ruszyłem posłusznie za nim. Weszliśmy do małego pokoju, rozejrzałem się dookoła. Pomieszczenie miało dość ładnie udekorowane wnętrze, które miało jasne barwy, mój wzrok zatrzymał się na osobie, która leżała na łóżku pod kołdrą, światło lampki oświetlało jej bladą twarz. Poczułem, jakby właśnie ktoś wbił mi nóż w serce i jeszcze go przekręcał by upewnić się, że umrę. Z trudem przełknąłem ślinę i podszedłem do łóżka czując, jak do oczu napływają mi łzy. Upozorowała swoją śmierć, a teraz naprawdę walczyła o życie, cierpiałem okropnie, a jej drugiej śmierci już bym nie przeżył, przecież moje życie bez niej nie miało już sensu, no dobra, miałem jeszcze Susanne, ale to by nie było już to samo. W końcu to ta pozornie spokojna Polka, w której żyłach płynęła też niemiecka krew, odmieniła moje życie. Próbowała mnie zmienić, sprowadzić na dobrą drogę. 

- Wszystko dobrze? - Józef stanął obok mnie, a ja starałem się nie rozpłakać.

Przegryzłem boleśnie wargę próbując powstrzymać napływające mi do oczu łzy, usiadłem na krześle znajdującym się przy łóżku i ostrożnie złapałem jej dłoń. Trawiła ją gorączka i to było widać, aż za dobrze. 

- Jak to się stało? - spytałem drżącym głosem nie odrywając od niej wzroku. 

- Lucie poświęciła się, żeby pluton mógł się wycofać. Niemcy otoczyli cmentarz, to było dziesiątego. Łukasz był przerażony, w końcu to on był dowódcą, szybko skontaktował się ze mną i postanowiłem, że przewieziemy ją tutaj, w mieście nie moglibyśmy zapewnić jej spokoju. Tutaj bynajmniej Alina może się nią zająć najlepiej, jak potrafi - mężczyzna położył dłoń na moim ramieniu. - Musisz być dobrej myśli. Nie mamy leków, teraz musi radzić sobie sama. Musimy mieć po prostu nadzieję i modlić się o nią.

Ścieżka miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz