9. Wybacz mi

130 7 34
                                    

Pov. Lucie

Otworzyłam z trudem oczy, a  promienie słońca natychmiast mnie oślepiły. Zamknęłam je z powrotem starając się skupić myśli, co się stało? Gdzie jestem? I jak długo byłam nieprzytomna?

- Marta? Boże, ty żyjesz - usłyszałam głos Aliny. - Leż spokojnie, długo spałaś w gorączce, a potem dochodziłaś do siebie. Wiedziałam, że te leki ci pomogą.

- Nie rozumiem - spojrzałam na nią próbując podnieść się do siadu.

- Spokojnie! Rana niby się zagoiła, ale lepiej dmuchać na zimne - podtrzymała mnie i pomogła usiąść.

- Już pamiętam - odezwałam się cicho, miałam sucho w gardle i czułam się słabo. - Pić.

Brunetka podała mi szklankę, a ja napiłam się trochę, choć miałam ochotę wypić na raz całą zawartość naczynia.

- Twój Niemiec ucieszy się, że się obudziłaś. Codziennie przy tobie czuwał, przynosił leki, dzięki którym wyzdrowiałaś. I przynosił też jedzenie. Musimy postawić cię na nogi, oby tylko twoje dziecko urodziło się zdrowe.

- Reinhard tu był? - otworzyłam szerzej oczy i rozejrzałam się dookoła.

- Oczywiście, musiałam go wyganiać, bo najchętniej czuwałby przy tobie całą noc - uśmiechnęła się do mnie.

Poczułam, jak coś ścisnęło mnie za serce, znalazł mnie, a co za tym idzie uratował. I w tym momencie ukuło mnie ogromne poczucie winy, za to, co mu zrobiłam. Jak go zostawiłam.

- Czy on wie o naszym dziecku? - spytałam cicho i położyłam dłoń na brzuchu, najważniejsze, że moje dziecko przeżyło, gdybym straciła owoc naszej miłości to byłaby tylko i wyłącznie moja wina.

- Dowiedział się - jej uśmiech nieco się zmniejszył. - Ale porozmawiasz z nim sama. On przyjeżdża codziennie późnym wieczorem.

Wypuściłam głośno powietrze i rozejrzałam się dookoła. Spojrzałam na szafkę nocną i wzięłam do ręki rysunek, który przedstawiał mnie siedzącą pod drzewem z ptaszkiem na dłoni. Obróciłam kartkę, z tyłu był napis "mein Spatzi". Od razu poznałam charakterystyczne pismo ukochanego i uśmiechnęłam się do siebie. Zastanawiałam się od długiego czasu, czemu nazywa mnie wróbelkiem i w końcu się dowiedziałam. Odłożyłam ostrożnie rysunek i spojrzałam na Alinę.

- Jaki mamy dzień, jak długo byłam nieprzytomna? - spytałam i wzięłam jeszcze łyk wody.

- Mamy dwudziesty siódmy sierpień - opuściła wzrok.

- A co z powstaniem? Wygraliśmy? - wbiłam w nią spojrzenie.

- Cały czas walczymy, my jesteśmy na dworze twojego wuja pod Warszawą, od razu cię tu ukryliśmy - usiadła na krześle obok.

Westchnęłam ciężko i położyłam się z powrotem. Czy mieliśmy jeszcze szansę, by wygrać?

- Zrobię ci coś do jedzenia, musisz powoli zacząć nabierać sił. Zaraz wrócę, nie wstawaj - pogłaskała mnie po ramieniu i uśmiechnęła się ciepło wychodząc z pokoju.

Czułam, że zawaliłam po całości. W podły sposób zostawiłam Reinharda, dałam się postrzelić i jeszcze naraziłam na śmierć nasze nienarodzone dziecko. Gorszej matki i żony ode mnie to już chyba nie ma. Gdyby nie Reinhard to prawdopodobnie bym nie przeżyła. Westchnęłam ciężko i zamknęłam oczy, w tej chwili byłam wykończona nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.

- Mam zupę, najlepiej na początek coś lekkiego. Twój żołądek musi z powrotem przyzwyczaić się do przyjmowania pokarmów - Alina spojrzała na kroplówkę i usiadła na krześle, nabrała zupy na łyżkę i podsunęła mi ją powoli do buzi.

Ścieżka miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz