11. Zmartwienie Heydricha

119 7 7
                                    

Pov. Reinhard

- Co on tu robi do jasnej cholery? Miałeś wyrzucić, go za drzwi - spojrzałem na Hansa, gdy wszedłem do wystrojonego salonu, gdzie w fotelu spała ta polska menda, która śmiała wyzwać moją żonę.

- Łukasz, on go wpuścił. Powiedział, że rano zabierze go ze sobą - Hans podszedł do mnie przyglądając się śpiącemu.

- No to jeszcze zdążę z nim zamienić słówko, wyjdź i zamknij drzwi. Nie wpuszczaj nikogo, dopóki nie powiem, że możesz. Jasne? - spojrzałem na niego.

- Tak jest, wyczuwam, że to rozkaz więc - skinął głową i szybko opuścił pomieszczenie zamykając za sobą drzwi.

Poprawiłem szelki i rozpiąłem dwa górne guziki koszuli, zacisnąłem szczękę i podszedłem do śpiącej świni. Zmrużyłem oczy i bez namysłu posłałem mu solidnego kopniaka w jaja. Mężczyzna obudził się gwałtownie i skulił się.

- Popatrz polska świnio, szef gestapo nie wyszedł z wprawy - odezwałem się chłodno. - Chociaż nie zajmuję się okładaniem ludzi.

- Czego ty chcesz? - jęknkął, gdy jego twarz wykrzywił grymas bólu.

- Jest prawie ósma, nie chcę, żeby moja żona cię tu zastała. Nie możesz też wrócić z Łukaszem bo wyśpiewasz swoim koleżkom kim jestem, kim jestem dla Lucie. A na to nie mogę pozwolić, dlatego muszę sam się tobą zająć - uśmiechnąłem się podle, gdy spojrzał na mnie z przerażeniem.

- Ty? Ty jesteś szefem Gestapo? Jesteś...jej mężem? - spytał głucho.

- Niespodzianka, swoją drogą dla ciebie jestem Herr Obergruppenführer, nie pamiętam, żebym pozwolił ci, abyś mówił do mnie, jak do kolegi - złapałem go za kołnierz i ściągnąłem go z fotela, a nastepnie przyszpiliłem, go do podłogi.

- Ja nic nie powiem, bedę milczał - patrzył na mnie przerażony.

- O tak, będziesz milczał, jak grób. To akurat mogę ci zapewnić - postawiłem nogę na jego dłoni i cały swój ciężar przeniosłem na jego palce.

Mężczyzna zawył i szarpnął ręką, co tylko pogorszyło jego położenie. Uśmiechnąłem się do siebie i kucnąłem przy nim.

- Te palce i tak nie będą ci potrzebne. Gdybyś nie przyjechał to byłbyś cały i zdrowy, a teraz jestem zmuszony, żeby cię odpowiednio potraktować - zacisnąłem pięść i uderzyłem go z całej siły.

Szybko otworzyłem drzwi i wpuściłem do środka Hansa, teraz mój szofer mi się przyda, skoro już przyjechał za mną.

- Pozbędę się go, sprawdź, czy ten samochód na podjeździe jest na chodzie, jeśli tak to czekaj na mnie w środku. Zrobimy sobie wycieczkę - rzuciłem kluczyki blondynowi, który patrzył zdezorientowany na Polaka, bez słowa złapał kluczyki i ruszył do wyjścia.

Podwinąłem rękawy i wziąłem mężczyznę pod ramiona, po wcześniejszym upewnieniu się, że wszyscy śpią wyszedłem z domu ciągnąc tą świnię po podłodze. Gdy znalazłem się na dworze, Hans otworzył mi drzwi i wpakowałem, go na tylnie siedzenie, a sam zająłem miejsce obok towarzysza.

- Naprawdę chcesz to zrobić? - Hans przyjrzał mi się badawczo.

- Wyda nas, wyda Lucie, jej rodacy wydadzą na nią wyrok. Narobiłby nam samych problemów. Teraz zapewnia, że nic nie powie, ale jeśli bym go puścił to zaraz by poleciał do swoich - zmrużyłem oczy. - Jedź do lasu, tam się go pozbędę.

- Wierzę, że wiem, co robisz - mój towarzysz odetchnął głęboko i szybko opuścił teren posiadłości.

Mieliśmy o tyle dobrze, że nie musieliśmy jechać daleko, gdzie okiem sięgnąć otaczał nas las. Hans zjechał w dróżkę i po dłuższej chwili zatrzymał samochód. Zadowolony, że ta parszywa gnida się nie przebudziła wysiadłem z samochodu i schowałem pistolet za pas.

Ścieżka miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz