40

57 3 3
                                    

Podczas śniadania w jadalni panowała cisza, przerywana tylko dźwiękiem odkładanych sztućców lub naczyń. Przeżuwałam jajecznicę która wydawała się nie mieć w ogóle smaku, podczas gdy Nate odłożył widelec który uderzył o stół zwracając tym samym naszą uwagę na niego.

-Co jest?- spytał zirytowany, wbijając spojrzenie w mamę, która zajmowała miejsce na przeciwko niego.

-Dlaczego nie bierzesz leków?- spytała bez ogródek, na co odchrząknął.

-Co? Skąd w ogóle taki pomysł?

-Nate, przestań.- poprosiłam, kładąc dłoń na jego zaciśniętej pięści.

-Raczej nie pamiętasz, ale w nocy miałeś atak, który nie zdarzał ci się już od jakiś siedmiu miesięcy. Saray sprawdziła twoją szufladę i z tego co wynika z jej zawartości, śmiało możemy wnioskować, że od jakiś czterech miesięcy nie przyjmowałeś tabletek.- powiedziała spokojnie ale poważnym tonem.- Dlaczego?

-Grzebałaś w moich rzeczach?- spytał oskarżycielsko.- Z resztą...Chcecie wiedzieć? Okej. Mówiłem wam, że źle się po nich czuję, czyż nie? Jestem ospały, ciągle mnie mdli. Nie jestem przez nie sobą. Czuję, jakbym był jakaś marną wersją siebie. Jakby ktoś za mnie sterował moim życiem! Chwilę po tym, jak odstawiłem te pieprzone tabletki znowu czułem się dobrze, tak jak przed wypadkiem. Przez to stwierdziłem, że może już pogodziłem się ze śmiercią Nevaeh, że będę żył jak wcześniej będąc przy tym normalnym, zdrowym Nathaniel'em, a nie jakąś podróbką nafaszerowaną psychotropami.

-Nate...-szepnęłam.

-Nate, przecież wiesz, że to nie działa w ten sposób. Owszem, śmierć Nevaeh drastycznie wpłynęła na twoją psychikę, jednak sam wiesz, że to zaczęło się na dużo przed tym i twoja wczesna depresja została spotęgowana przez smierć bliskiej ci osoby. Musisz się leczyć, jeśli nie chcesz dla siebie zrób to dla twojej siostry, Michael'a...dla mnie.

-To może na tydzień zamienimy się życiem?- spytał głosem przepełnionym sarkazmem.-Gwarantuję ci, że nie przetrwałabyś dwóch dni!- syknął, uderzając dłonią w stół, a następnie wstając od stołu z zamiarem odejścia.

-Nathaniel'u usiądź.- powiedziała Charlotte, wycierając serwetką usta.-Nathaniel!-nieco podniosła głos.

-Nate...proszę.

-Nie Saray. Dlaczego nie rozumiecie, że ja nie chcę takiego życia? Nie chcę dusić się we własnym ciele. Nie chcę być dla was ciężarem. Chcę po prostu być normalny. Być sobą bez depresji i bez pierdolonych lekarstw. Jeśli nie mogę na to liczyć, to ja naprawdę podziękuje za takie życie. Nie chcę go.-powiedział ruszając w kierunku drzwi wejściowych.

-Jedno dziecko już pochowałam. Za żadne skarby świata, nie pozwolę abym znowu musiała przez to przechodzić.

Po słowach mamy, każdy zaprzestał jakiejkolwiek czynności. Patrzyliśmy na nią w szoku, nie będąc pewni o czym mówi. Przecież od zawsze byłam tylko ja i Nathaniel. Nate i ja. Nikogo mniej i nikogo więcej. Nasza dwójka. Kiedy Charlotte zdała sobie sprawę z tego co powiedziała, zakryła usta dłonią i wybiegła z jadalni pozostawiając nas w całkowitym osłupieniu.

Ale jak to: „jedno dziecko już pochowałam"?

                                ***

-I ja naprawdę go rozumiem ale cholera, boję się, że on w końcu nie wytrzyma i coś sobie zrobi. Nie wyobrażam sobie nawet tego, że mogłabym go stracić. To mój brat, Alan. Był i jest przy mnie zawsze, a ja nie potrafię mu pomóc.- przetarłam dłonią twarz siedząc na łóżku chłopaka. 

Hi princess| zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz