ℜ𝔬𝔷𝔡𝔷𝔦𝔞𝔩 𝔠𝔷𝔴𝔞𝔯𝔱𝔶

262 18 7
                                    

San oniemiał wpatrzony w irracjonalnie piękne istoty przed nim, nie potrafiąc nawet wykrztusić słowa ze swych nieruchomych ust. Nie potrafił nawet odwrócić swego spojrzenia zbyt zauroczony w zachwycie. Przez niemal nieobecne myśli przemknęło mu zdanie, iż śni onirycznymi marami, iż to, co widzi, nie jest tak naprawdę faktyczne, nie może być, gdyż jest zbyt cudowne, jak na ich okrutny świat... I może miał rację, gdyż coś czuł, iż nie należą one do jego świata.

Jego spojrzenie skoncentrowało się na jednej z nowych istot, która rzuciła się porywczo na Pierwszego Oficera załogi, który desperacko wydawał się walczyć o życie z ciężarem napierającym na jego ciało. Pomimo agresji i całej zezwierzęconej wściekłości, kobieta - jak mógł sądzić - wciąż była piękniejszą, niżeli kiedykolwiek dane mu było widzieć na własne, nieprzyćmione wszelakimi trunkami, oczy. Jej twarz o rysach prostych i delikatnych była niespotykanie blada, błyszcząc tysiącami gwiazd w ostrych promieniach słońca, tak, jakby doznała jego wdzięku po raz pierwszy w swym życiu. Jej długie, szare loki, kończyły się dopiero gdzieś przy pasie, choć w rzeczywistości zwykły marynarz nie mógł określić, gdzie dokładnie on był. Było to za sprawą długiego ogona, niepodobnego jednak do psiego, ani rybiego, choć posiadał on łuski, zbliżone do tych morskich stworzeń. Niewielkie, szare płytki, połyskujące intensywnie pojawiały się bowiem wysoko na biodrach, zanikając i ukazując się znów dopiero nisko na podbrzuszu, aby przejść w długi na kilka metrów ogon, ładnie błyszczący i kuszący, zwieńczony dużą, podwójną płetwą w kształcie tej, należącej do wieloryba, pomimo, iż była czysto błoniastą.

Nie zauważył jednak wszystkiego i czując to, obiegł ciało po raz drugi, dostrzegając więcej łusek, nieco zanikłych w bladej skórze oraz po trzy z każdej strony znacznie ciemniejsze i poszarzałe paski, zamknięte, jednak wciąż upodabniające się do rekinich skrzeli. Miała również jędrne, odsłonięte, duże piersi, nieprzejęta swoją nagością, długie, ostre, szare pazury o wyraźnie niebezpiecznych zakończeniach, migdałowe, wypłowiałe do niemal bieli oczy o źrenicy zwężonej i elipsowatej, jak kocie. Atakowała, jednak coś w tej wściekłości i nienawiści, którą pałała do nieznanego jej zapewne mężczyzny, było naprawdę intrygującym.

Choi oderwał jednak swe spojrzenie, podążając nim do drugiego ciała, nim zamarł, nie doceniając jednak tego ideału. Przy tej istocie, jego żeński odpowiednik wydawał się jałowym i nijakim, zbyt prostym, aby móc rozkoszować się jego wdziękami.

Druga bowiem postać wydawała się bardziej męską... cóż, chłopięcą w prawdzie, ponieważ wydawał się wciąż młodym i zdecydowanie zbyt delikatnym, aby określać się tym mianem... Choć może była to jednak sprawka niemal nierealnej urody. San nie zamierzał tego rozstrzygać, jak też nie zamierzał sugerować do końca płci, wiedząc, iż biologia tych istot zapewne była zupełnie inną, niżeli mógł to pojąć jego pierwotny, ludzki mózg.

Zamiast tego przyglądał się uważnie istotce o włosach w jego upodobanym kolorze lawendowego fioletu i choć te były krótkie, sięgając zaledwie nieco ponad równie fiołkową brew, były one bardziej... niesamowite. Każde bowiem proste pasmo, nieco uniesione, choć niezwykle mokre od wciąż zalegającej na niej słonej, oceanicznej bryzie, wydawało się połyskiwać nieco tysiącami diamencików, błyszcząc niemal magicznie, jak zresztą całe jego cudowne ciało. Jego szczęka była nieco mocniejsza i ostrzejsza od jego poprzedniczki, jednak wciąż dość łagodna i ładna. Jego szczupłe policzka były nieco wklęsłe, a usta bardziej malinowe, niżeli naturalne ludzkie. Oczy miał zaś zupełnie inne, ponieważ choć prawe było o intensywnie fioletowym odcieniu, lewe było mocno niebieskim, a jedyne, co je łączyło to widoczny strach, kiedy przypatrywał się istocie tuż obok niego. Wydawał się tak zagubionym i niepewnym, iż serce Sana krajało się na ten widok.

Nie mogąc jednak nic uczynić, aby przerwać ten okrąg strachu, niezrozumienia i obawy biegł dalej po szczupłej, choć nieco uwypuklonej twardo piersi w równie bladych, niemal białych kolorach, niemuśniętych i dziewiczych od promieni słońca. Dalej dostrzegł zaś rząd ledwo zarysowanych mięśni na płaskim, perfekcyjnym brzuchu, gdzie nieco niżej zaczynały się łuski. Te zaś... te zaś niczym nie były podobne do drugiej z obu syren.

Jego towarzyszka była jednokolorowa o mocniej szarości. Ogon zaś tej istoty iskrzył i falował pięknymi odcieniami intensywnego błękitu oceanicznego w ciemnym, szafirowym diamencie, przechodząc zgrabnie gradientową falą w intensywny fiolet ciemnej lawendy oraz fiołków... Dopiero po chwili dotarło do niego, iż to nie był gradient, a odcienie zmieniały się niezwykle od kąta padania ostrych promieni słonecznych, wirując i falując po znacznie zwinniejszych oraz większych płetwach. Cały bowiem ogon nie ograniczał się bowiem jedynie do pojedynczej kończyny. Nie. On wyposażony był w liczne błony, które dodawały mu wielkości, rozciągając się tak pięknie w perfekcyjnej symetrii swego ułożenia, tworząc niezwykły całokształt wraz z dwoma ogromnymi płetwami, które jako jedyne w ciele Syreny traciły tego niesamowitego, diamentowego połysku, zabierając za to na intensywności żywych kolorów.

Załogant był niemal pewien, iż nie będzie mógł odtworzyć w swej głowie tego piękna, kiedy to zniknie sprzed jego oczu.

Nagle usłyszał wystrzał, nie wzdrygając się jednak, gdy zboczył z niesamowitej istoty, spoglądając na tę bardziej kobiecą... dostrzegając ją martwą. Jej skroń i czaszka przeszyte były przez pocisk, a jej niesamowite ciało opadło w dół zupełnie nieruchomym, kiedy po gładkiej, choć tracącej zbyt szybko niezwykłego połysku skórze spłynął strumień węglowej cieczy... krwi zapewne, jak mógł śmiało sądzić.

Z niedowierzaniem spojrzał w kierunku źródła strzału, katując swym spojrzeniem niewzruszonego Bosmana, który właśnie poświęcił tak piękną istotę na rzecz marnego Oficera. On nie zasługiwał na życie, tak, jak ona nie zasługiwała na tę śmierć, jednakże San po raz kolejny po prostu bestialsko przekonał się, jakim potworem był człowiek. To oni złowili ją. To oni wyciągnęli ją z naturalnego środowiska i uśmiercili, jakby nigdy nie była żywą istotą.

Nie znali jej. Nie wiedzieli, czy była rozumna, czy znała ich język, czy posiadała może jakąś pradawną wiedzę, której mogli się uczyć, studiować, wysłuchiwać długich, pokaźnych w niespotykaną wiedzę monologów... Nie. Zamiast tego teraz jej usta nigdy już się nie otworzą. Zamilkła na wieki, a jej tracące piękno ciało zostało rzucone na pokład, niczym truchło pierwszego lepszego szczura lądowego.

Milcząc, śledził jednak dalszy rozwój sytuacji, czując się boleśnie słabym w tej też chwili, ponieważ nie mógł uczynić niemalże nic, aby odmienić los tych pięknych kreatur.

Poczuł jednak strach, gdy broń została wycelowana w to bledsze, nieco większe, choć przerażone ciałko wciąż boleśnie okryte siecią rybacką... w celu tylko jednym - by zabijać.

Beyond The Oceans // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz