ℜ𝔬𝔷𝔡𝔷𝔦𝔞𝔩 𝔡𝔯𝔲𝔤𝔦

405 22 11
                                        

-Zarzuć sieć, psie morski, nim cię wypatroszę zamiast jednej z tych pieprzonych ryb - Słabe uderzenie zwieńczenia skórzanego buta spadło na jego obolałe ramię, sprawiając, iż zachwiał się w miejscu, gdzie spoczywał na kolanach. Ugryzł się jednak w język, posłusznie kiwając głową, aby ukazać posłuszną akceptację polecania, nim podniósł się ze swych kolan, wędrując pospiesznie w kierunku. Nie mógł pozwolić, by jego wściekłość go zrujnowała, a był temu bliski po długich miesiącach żeglugi z tymi niewdzięcznikami na pokładzie.

Zaciągnął się przed miesiącem, bądź dwoma... cóż, w zasadzie nie wyglądało to w ten sposób. Został uchwycony przez Marynarkę Wojenną i zamiast stryczka, zmuszony do żeglugi z tymi, z którymi walczył przez tak długie lata, jako żałosny pies pokładowy. Przynajmniej nie zginął, tak, jak oczekiwał i wiedział, że miną dni, zanim jego prawdziwy Kapitan odnajdzie go... Chyba, że poniosą go emocje, co może się stać, gdyż jego wolna wola jest już słaba i wadliwa, a jego dłonie świerzbią, aby pomścić swój honor. Nie wiedział też nawet, czy go szukają. Wojska władzy mogli zamaskować jego istnienie prostą śmiercią w imię wyroku i spisać na marne straty już dawno przed tym, jak został zmuszony do tej bezsensownej żeglugi.

Mógł liczyć jednak na plotki, choć... choć nie był pewien, iż ktoś mógł go zobaczyć. Został przetransportowany późną północą z głową i ciałem zasłoniętym, z dala od spojrzenia, nim zaciągnęli go na ten parszywy okręt.

Westchnął ciężko, powoli tracąc nadzieję na ratunek i zamiast tego chwycił jednak sprawną dłonią sieć, wyrzucając ją za burtę w nadziei, iż nic się na nią nie złapie, prócz ryb, czy innych żałosnych, bezmózgich zwierzątek, które zjedzą, bądź wyrzucą z powrotem za burtę.

Poznał swój cel dopiero tydzień po wypłynięciu w morze, i choć przywykł do mocnego kołysania fal, które uderzały o burtę tak porywczo, nie oczekiwał czegoś takiego. Nawet nie sądził, iż jest możliwe płynięcie z ludźmi tego pokroju.

Nie byli doświadczeni, a on najprawdopodobniej  - jako jedyny, prócz również Kapitana, Oficera oraz Bosmana - w ogóle miał styczność z porywczym morzem i jeszcze gorszym, burzliwym oceanem, do którego dotarli po około piętnastu dniach nieustannej żeglugi. Reszta załogi, składającej się z około pięćdziesięciu, niewykwalifikowany ludzki. To tylko baranki rzucone na rzeź, wykorzystani jeńcy wojenni, czy nieznaczący złodzieje, których władza nie potrzebowała w swych zaludnionych więzieniach. Patrzył na nich ze współczuciem, choć wiedział, iż byli to czyści mordercy, gwałciciele i inni, którzy w jakiś sposób narazili się władzy.

Byli niegodni by żyć, ponieważ na lądzie oczekiwała ich ekstradycja i śmierć w jakiś pokręcony sposób, więc zostali poświęceni oceanowi w misji niemal abstrakcyjnej. Ponieważ...

Ponieważ - polowali na Syreny.

Kiedy po raz pierwszy usłyszał te słowa od jednego z majtków, który nie wiedział nawet, jak prawidłowo przywiązać linę do beli, powątpiewał, czy nie postradał zupełnie rozumu od zbyt szalonych fal, które uderzały o dziub okrętu, bądź nie mówił tego dla odrobiny atencji, jednakże okazało się to prawdą. Ich celem okazały się Syreny. Morskie, znienawidzone istoty z legend i baśni, podstępne, jak lisy i piękne, jak nic porównywalnego z tego świata. Idealne, aby kusić korsarzy i wciągać ich otępiałe, ludzkie ciała pod toń prądów wodnych, aby odebrać ich dusze... wyrwać je oraz odseparować.

Polowali na potwory, nie czuł jednak strachu na tę wieść, nie czuł też dreszczyku emocji. W zasadzie... w zasadzie nic nie czuł, wiedząc, jak złe to było. Jego wcześniejszy Kapitan, któremu był wierny, zawsze powtarzał, iż ocean skrywa wiele tajemnic i jest powód, dlaczego pozostają one ukryte przed ludzkim umysłem. Nie powinno się ich szukać na własną rękę...

"Nie wywołuj wilka z lasu" mruknął wtedy, nim odszedł dalej na pogrążony nocną aurą dziób pokładu od niedoświadczonej załogi, która tak boleśnie nie wiedziała, jakie trudy napotyka się omyłkowo podczas ich zapewne ostatniej żeglugi.

Oczywiście nikt nie będzie go słuchał. Był najniższy stopniem od każdego z tych szczurów pokładowych, a jego umiejętności i wiedza, nie były nawet uwzględniane... o ile ktoś o nich wiedział. Możliwe, iż nikt tego nie robił. Możliwe, iż dla nich był jedynie kolejnym, nędznym, rozpijaczonym zbirem, który nie potrafił korzystać ze swego daru życia. Może i nawet tak było lepiej. Nie doceniali go. Nie wiedzieli, co mógł z nimi uczynić, a to dawało mu okienko władzy nad ich prymitywnymi mózgami.

Powoli poruszył siecią, wyglądając za burtę w dość jasną toń oceanu. Woda była dziś dość klarowną i czystą dzięki iskrzącym promieniom gorącego słońca, co było przyjemne po długich dniach zachmurzeń i burz, które szargały nieustępliwie pokładem. 

Kochał oceany i morza. Kochał życie na statku. Jednakże ta załoga, ten okręt, to nie było jego miejsce, jego rodzina i tęsknił za tą błogą wolnością, która w danych dniach przez jego młode życie była mu tak hojnie podarowana. Ku jego nieszczęściu nie mógł nic z tym zrobić. Nie mógł zbuntować załogi, która szybko zginęłaby z kilku rąk wysłanników władzy, nie mógł też uciec, gdyż nikt nie odnalazłby nawet jego truchła pośrodku porywistego oceanu.

Były to bowiem wody nieznane dla niego i jego dawnej załogi, więc jak sądził, nie był to nawet szlak handlowy. Zapewne nikt nie zapędzał się w te strony świata, a sądząc po ilości nagromadzonego prowiantu, który znajdował się pod pokładem, planowali jeszcze wiele dni takiej żeglugi w głąb nieznanych mu wód.

Nagle poczuł bolesne szarpnięcie, kiedy sieć owinęła się wokół jego dłoni, instynktownie chwytając ją, nim zdołał przemyśleć swą pozycję. Sznury skrępowały jego szorstkie od pracy palce, zaciskając się na nich boleśnie, aż poczuł, iż rozrywają jego skórę.

Do oni do cholery złapali?!

Warknął cichym jękiem, kiedy sznury zaczęły ślizgać się po jego skórze, przemoczone od nadmiaru jego własnej krwi, a cały okręt poruszył się gwałtownie, silnym uderzeniem przesuwającym go w bok po oceanicznej wodzie, ciągniętym przez siłę znacznie większą, niż rekin, a nawet wieloryb. Te stworzenia bowiem nie ustałyby, desperacko starały się wyrwać z narzuconych na nich więzów, przemieszczając nieustannie okrętem. Tym razem było to coś innego. Uderzenia pulsowały, równo napinając i rozluźniając sznury w sposób zupełnie odmienny, mądrzejszy... kołysząc łajbą, jakby...

-Zamierza wywrócić okręt! - Wrzasnął ktoś za mną, a ja z lekkim opóźnieniem dezorientacji spojrzałem na Pierwszego Oficera, kiwając głową, kiedy rozczytał moje obawy. Ryeom rzucił się, aby pomóc mi z lianami, lecz ja nie chciałem nawet wyciągnąć tego, co zaplątało się w sieć. Uchwycone stworzenie miało zbyt wielką wolę walki, a moja krew już zapieczętowała jej desperacki los wolności - Ciągnij, nim wylądujesz w oceanie wraz z nim.

Warknąłem nienawistnie zmuszony, ciągnąc stworzenie w górę na pokład, wraz z załogą, nie skupiając się na niczym innym, niżeli bólu mych dłoni porozdzieranych o napięte liny, aż huk kilku ciał uderzył o pokład, a ja rozluźniłem palce pospiesznie, odsuwając się od osób, które wciąż ciągnęły desperacko, starając się utrzymać zawartość sieci w odpowiednim szyku.

Spojrzałem pomiędzy sznury... dostrzegając najpiękniejsze ze wszelkich widzianych przeze mnie stworzeń.

Beyond The Oceans // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz