ℜ𝔬𝔷𝔡𝔷𝔦𝔞𝔩 𝔰𝔦𝔬𝔡𝔪𝔶

242 19 1
                                    

Oczy Sana otworzyły się szeroko, jednak nie na słowa buntu, które wyszły w zrozumiałym, płynnym języku istoty, a na widok kolejnej lawiny węglowej krwi, która rozbryzgała się wraz z włócznią przebijającą złączenie dwóch, ogromnych, majestatycznych płetw Syreny. Bolesny płacz bólu przeszył niespokojne powietrze coraz tu trudniejszego do opanowania oceanu, który uderzył gwałtowniej o burtę zamrożonego w miejscu okrętu, jakby fale wyczuł nieszczęście tego pięknego stworzenia, reagując wraz z jego piskliwym skamleniem żywej agonii.

-Ty żałosna kreaturo, jak śmiesz się odzywać! - Warknął znów Bosman, pałając tego dnia niespotykaną agresją, wyciągając swą szablę, by unieść ją na drobne ciałko istotki, walczącej z ogonem brutalnie przyszpilonym do nieustępliwych desek pokładowych.

Coś w głębi posłusznego usilnie umysłu Choia pękło, sprawiając, iż wyrwał do przodu, bezmyślnie wyrywając długie ostrze oficera z pochwy u boku jego uda, nim porywczo zablokował drugi oręż tuż przed tym, jak to upadło na błonę pięknej płetwy. Metal błysnął niebezpiecznie w gorących, upalnych wręcz promieniach południowego słońca i pokruszył się od siły nacisku dwóch rosłych mężczyzn i choć Bosman wydawał się znacznie silniejszym, San nadrabiał taktyką, trzymając oręż wygodnie w swej dłoni.

Beon Dae, jak zwała się jego kolejna ofiara i bezduszny tyran był o kilka cali wyższy, niżeli węglowo włosy z przeraźliwą blizną, która płynęła w dół od jego rozszczepionego na dwie, niebezpiecznie odległe od siebie części podbródka po opalone oschle w niemal spalone odcienie brązu płaty szyi, aż znikała pod warstwami białej koszuli, zapiętej wysoko przy samych obojczykach. Uroda była mieszanką Azjatyckiej i Hiszpańskiej, zapewne będąc dziecięciem jednego z kostarzy tamtejszych flot, jednak jego serce było zatrute starymi ranami, a oczy puste we wszelkie sny o litości.

-Nie zranisz go - Zagroził Choi morderczym tonem, nie przejmując się już, iż był znacznie niższego stopnia... W prawdzie nie przejmował się niczym, zupełnie otumaniony we wrzeszczącym w jego skroni instynkcie, by chronił to, co samo nie może się obronić. Syrenę o nieświadomie pięknym wdzięku.

-Ty głupi psie... - Bosman znów zamachnął się w kierunku czarnowłosego mężczyzny, używając całej swej siły ogromnych, wyolbrzymionych ramion, lecz San był szybszym, niż każda szpadla, odskakując zręcznie, aż stanął dokładnie pomiędzy swym wrogiem a Syreną z ciałem napiętym w oczekiwaniu na atak.

Ten spadł znacznie szybciej, niżeli oczekiwał, uderzając blisko jego lewego ramienia, jednak nie raniąc go dogłębnie, co zmotywowało Choia do podjęcia naturalnej walki, a nie już samej, wstrzemięźliwej obrony, odpychając niedoświadczone ostrze, aby jego własna szpadla mogła przesunąć się sprawnie po jego metalu, obcinając część wystawionej i bezbronnej dłoni, przecinając ją w pół bez wahania, aż dotarł do żył, ukrócając ich biegu. Wrzask mężczyzny wypełnił jego uszy, a on ucztował w dawno utęsknionych dźwiękach harmonijnego bólu agonii jego wrogów, obracając się sprawnie, aby odepchnąć sięgające w jego kierunku ramię, unosząc swój miecz, aby skierować je wprost do szyi, przecinając struny głosowe i tętnicę, aż niewdzięczna skroń opadła w tył, tryskając krwią i przerywając krzyk. Pchnął z apatią na swej twarzy ukrócone o połowę przynajmniej głowy truchło, pozwalając, aby to opadło w dół z ostatnimi drgnięciami zbyt szybko uciekającego życia, łamiąc wystający jawnie kręgosłup.

Nie był to jednak czas, aby Choi świętował w triumfie wygranej, doskonale wiedząc, iż jest to jedynie początek jego zmagań i mierzył swym mrocznym, morderczym spojrzeniem każdego, kto wystąpił o krok w kierunku pięknej istoty za jego plecami. Ciche jęki bólu Syreny napędzały jednak jego działo jakąś dziwną, niespotkaną dotąd energią, sprawiając, iż nie czuł nawet dreszczu cierpienia, który powinien eskalować z jego choć płytko, to jednak rozciętego ramienia.

Ostatecznie jego oczy wlepiły się  w zdezorientowanego Kapitana okrętu, który z szeroko otworzonymi oczami wpatrywał się w martwe ciało swego przyjaciela, jak gdyby nie potrafił zupełnie pojąć, iż jego śmierć jest prawdziwą... Iż rzeczywiście jego Bosman stracił właśnie swe życie o kilka cali dalej w zaledwie kilka minionych chwil, zbyt krótkich, aby sprawnie zakodować przebieg całego mordu. Ocean wzburzył się mocniej, potrząsając okrętem i unosząc jego sterburtę wystarczająco, aby krew martwego marynarza złączyła się z tą czarną, przenikając ją i ciemniejąc znacząco od Syrenie, a fale uderzyły intensywnie o deski okrętu, rozpryskując się również na twarzy Sana, przemaczając swą lodowatą bryzą, przepocone w nieustępliwym upale ciała.

Było to ocucające dla wielu, którzy wyrwali się ze swego otępienia, by spojrzeć z jeszcze większym rozkojarzeniem i zdezorientowaniem wprost na triumfatora boju przechodząc przez podziw, niedowierzanie i oczarowanie w przypadku innych, nic nieznaczących więźniów i czystą wściekłość w przypadku Kapitana oraz Pierwszego Oficera okrętu.

-Coś ty zrobił draniu! - Warknął Ryeom rzucając się w kierunku czarnowłosego, jednak Choi i tak napiął już swe ciało, wymierzając błyszczący w ostrych promieniach słońca szpic swego miecza wprost w Pierwszego Oficera, przyjmując lodowate, niewzruszone spojrzenie, choć rękojeść wbijała się w jego ranne od rybackiej sieci dłonie. Nim ten zdołał jednak popełnić śmiertelny błąd, jak jego poprzednik, Kapitan okrętu chwycił jego ramię, szarpiąc go porywczo w tył z oczami... cóż, okiem wciąż ukrwionym w żeglarzu najniższej rangi.

Dopiero wtedy do Sana dotarło, jak bardzo się mylił. Przypuszczał, iż ta trójka, która nie była skazanymi za złe przewinienia więźniami władzy, nie była jednak w pełni była świadoma, kim on naprawdę był. Znali jego imię, nazwisko... bądź nawet tego mogli nie wiedzieć, a jedyną osobą, która znała jego tożsamość, był ich złoty Kapitan Rouk... Złoty Kapitan, który nie ostrzegł swych najbliższych kamratów przed możliwością poniesienia śmierci z rąk kogoś wyszkolonego do mordowania.

Czarnowłosy uniósł kącik swych ust w kpiącym uśmiechu. Jak mogli im nie powiedzieć? Nie wiedzieli, przez cały ten czas, jak mocno igrają z ogniem...

-Choi... - Zaczął mężczyzna wyzbyty ze swego oka, wyraźnie wiedząc, jak wielkim zagrożeniem był człowiek przed nim. I nie mylił się.

-Oh, to już nie jeste' psem? - Zacisnął zęby, starając się opanować wściekłość, która tak świadomie rozkwitała w jego ciele - Nikt już nie skrzywdzi tej Syreny - Warknął San zaś w odpowiedzi, nie wiedząc nawet skąd płynie ta jego zaborczość do biednej istoty, która kuliła się za jego szerokimi plecami, bezsilna, kiedy włócznia wciąż przebijała jego ogon.

-Odłóż swój oręż - Słowa Rouka wypływał spokojnie i powoli, jakby świadom swej przegranej pozycji w walce, starając się podejść w jakiś sposób zbyt czujnego marynarza. San jednak cofnął się o krok, bez namysłu sięgając po włócznie, a jego palce zdrowej dłoni silnie zacisnęły się na drewnie, bez krzty wahania wyrywając go niemal bezboleśnie z wielokolorowego złączenia płetw i słyszał, jak Syrena syczy lekko na to uczucie niewielkiej wolności, kopiąc swym ogonem bez celu po deskach pokładowych, kiedy rozpaczliwie starał się poruszyć pomimo bólu - Poddaj się - Choi nie był jednak przekonanym, marszcząc swe spojrzenie, choć w tej chwili miał dwie bronie jednocześnie.

Dla wielu wydawało się to pewnie abstrakcją, lecz był utalentowanym we władaniu każdym rodzajem broni, jaki został wytworzony przez parszywe, ludzkie dłonie. To czyniło go cennym na poprzednim okręcie i zapewne właśnie dzięki temu nie został stracony w dniu sądu ostatecznego władz lądowych.

Rouk westchnął wyraźnie ciężko zawiedziony swą przegraną pozycją, nim skinął głową na zgodę.

-Niech ci będzie, jeśli poddasz się, zapewnię ochronę temu stworowi do chwili, aż nie dotrzemy do Białej Zatoki - Słowa były muzyką dla uszu Sana.

Beyond The Oceans // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz