Patrzę w dół na swoje zakrwawione ręce. Przez ciemność nie mogę dobrze dostrzec kolorów. Ale wiem, że to krew. Kolana mam zdarte od drewnianych belek na werandzie. Wszędzie jest ciemno. Plama krwi obok mnie cały czas się powiększa. Jest mi gorąco. Czuje jak stróżki potu spływają po moich skroniach. Panującą dookoła ciszę przerywa tylko głośny i szybki oddech. Nie mój. Unoszę głowę. Chwilę zajmuje, aby moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Patrzę teraz w oczy identyczne jak moje. Rysy twarzy identyczne jak moje. Przez chwilę wydaje mi się, że patrzę w lustro. Ale wiem, że to nie moje odbicie. A może jednak? Widzę ciemne plamy na koszulce. Te same plamy ma też na dłoniach. Nasze nierówne oddechy mieszają się ze sobą. Mam wrażenie, że jednak ja jestem spokojniejsza. Jakbym się tego spodziewała. Czuje ból w nogach. Nie wiem ile już siedzimy na tej werandzie. Drewno coraz bardziej staje się niewygodne. Wokół nas roztacza się coraz silniejszy, metaliczny zapach. Wszystko nim przesiąka. My nim przesiąkamy.-Dlaczego to zrobiłeś? -mój głos nie przypomina mojego.
-Ratowałem Cię. -szepta Sky.
***
Do moich uszu dotarł nieprzyjemny, głośny dźwięk. Głowa pulsowała z każdą sekundą coraz bardziej. Odwróciłam się na drugi bok i schowałam głowę pod kołdrę. Kiedy dźwięk nie ustępował, a miałam wrażenie, że stawał się głośniejszy i bardziej natarczywy, westchnęłam. Zsunęłam kołdrę i otworzyłam oczy. Niezwykle mnie piekły. W końcu wyostrzył mi się wzrok i zorientowałam się, że leże we własnym łóżku. Przekręciłam głowę w lewo. Blondynka obok mnie również zaczęła się wybudzać przez męczący hałas. Nie pamiętam co się dokładnie stało. Jak tu trafiłyśmy. Po chwili znowu usłyszałam ten wkurwiający dźwięk, który okazał się dzwonkiem do drzwi. Przetarłam dłonią opuchnięte oczy i podniosłam się do siadu. Wzrokiem wyszukałam telefon z zamiarem sprawdzenia godziny, jednak okazał się być wyłączony. Kiedy go wyłączyłam? Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu. Wstałam w końcu z łóżka i z zamiarem zabicia osoby, która właśnie naciska ten cholerny dzwonek, ruszyłam do drzwi. Odgłos moich bosych stóp roznosił się po całym mieszkaniu. Zeszłam uważnie po schodach, ponieważ zaczęło kręcić mi się w głowie. Przekręciłam zamek w drzwiach i szarpnęłam za klamkę.
-No ile można! -przywitał mnie jęk Cartera, opierającego się o framugę.
Chłopak trzymał w ręce dwie kawy na wynos. Ubrany był w białą koszulkę i rozpinaną szarą bluzę oraz jasne jeansy. Mój wzrok powędrował na chłopaka obok.
-Kac morderca. -stwierdził Marcus, zjeżdżając mnie wzrokiem od góry do dołu. Również trzymał kawy.
Za to Marc na sobie miał granatowy sweter i czarne spodnie. Która jest godzina? Dlaczego są już ogarnięci? Westchnęłam ciężko.
-A wy tu czego? -wychrypiałam.
-No patrz, kurwa. Człowiek z dobrego serca przynosi od rana kawę, a ta jeszcze z pretensjami. -parsknął Marcus.
-Kobiety. -dokończył drugi blondyn, przewracając oczami.
Po chwili obaj ruszyli w moją stronę i bez zaproszenia weszli do mieszkania, zostawiając mnie w drzwiach. Wzruszyłam ramionami i zamknęłam drzwi. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę salonu. Carter ułożył się wygodnie na kanapie i odłożył kubki z kawą na stolik. Spojrzałam na Marcusa, który wspiął się na schody i stanął gdzieś w połowie.
-Wstawaj zarzygańcu! Twoi wybawiciele przybyli! -krzyknął do Nory, której jęk udało mi się usłyszeć nawet na dole. -Nie patrz tak na mnie. Mam kawkę, no chodź. -kontynuował chłopak, takim głosem jakby właśnie chciał przekonać swojego psa, że ma dla niego cudowny przysmak.
CZYTASZ
Third moon
Romance"I dopiero wtedy zorientowałam się, że przez cały ten czas to Ty trzymałeś zapalniczkę w dłoni, która niegdyś należała do mnie. A."