X. Przeszłość

2.6K 69 50
                                    

Mówią, że nadzieja umiera ostatnia. To nadzieja trzyma Cię do ostatniej chwili. Masz w głowie tylko "a może jednak". To ona pomaga Ci wstać rano z łóżka, umyć zęby, ubrać się. To ona pomaga Ci egzystować. Udawać. Nadzieja jest jak maska, którą zakładasz każdego dnia. Tuszuje twoje obawy, lęki. Cały czas utrzymuje twoje kąciki ust wysoko ku górze, powtarzając jak mantrę w twojej głowie, że jeszcze jest szansa. To ona podtrzymuje fałszywy uśmiech, kiedy twoje oczy nie wierzą. Oczy zawsze Cię wydadzą. Nadzieja nie dosięga oczu. Oczy nie potrafią kłamać.

Mówią też, że nadzieja jest matką głupich. Tylko głupcy łudzą się do ostatniej chwili, że jeszcze się uda. Do tej teorii przekonałam się o wiele bardziej niż do tej pierwszej. Zrozumiałam ją w chwili kiedy siedziałam w moim rodzinnym domu na szarej wykładzinie pod drewnianymi drzwiami do pokoju moich rodziców. Kiedy po przepłakanych godzinach w tej samej pozycji coś sobie uświadomiłam. Uświadomiłam sobie, że ta nadzieja mnie upokarza. Osłabia. Płaszczyłam i prosiłam się własnej matki, żeby mnie nie zostawiała. Błagałam, żeby ze mną porozmawiała. Wtedy sobie uświadomiłam jak głupia byłam i jak bardzo nadzieja jest złudna. Dlatego od tamtej pory nie mam nadziei. Wybrałam podchodzenie do wszystkiego na chłodno, aby się nie rozczarować.

-Jesteś gotowa?- z przemyśleń wyrwał mnie głos Nory.

Spojrzałam w lustro, w którym zobaczyłam przyjaciółkę. Uśmiechnęłam się lekko do niej i wróciłam spojrzeniem do mojego odbicia. Bez zbędnego przedłużania ostatni raz przejechałam prostownicą po kosmyku moich włosów, który po chwili opadł na ramię. Wyłączyłam sprzęt i odłożyłam na umywalkę, aby ostygł.

-Teraz tak. -odparłam w końcu.

Dziewczyna podeszła bliżej mnie, tak, że razem odbijałyśmy się w lustrze. Wyglądałyśmy jak ying i yang. Moje krótkie, ciemnobrązowe włosy kontrastowały z jej idealnym chłodnym blondem. Włosy Nory sięgały jej za łopatki, które często lokowała za pomocą prostownicy. Ja wolałam proste. Ja postawiłam na mój codzienny makijaż, tyle, że dodałam czarną kreskę. Musiałam wyglądać jakbym szła na imprezę super się bawić. Nora za to miała mocny makijaż, różowe cienie na powiekach i usta lepiące się od błyszczyku. Byłyśmy od siebie tak bardzo różne z wewnątrz jak i z na zewnątrz. Ale przecież to przeciwieństwa przyciągają się najlepiej, prawda?

-Na pewno nie jesteś zła, że wychodzę? -westchnęłam, spoglądając w odbicie dziewczyny.

Było mi głupio, że ją zostawiam w obcym mieście ale musiałam to zrobić. Nora od razu posłała mi ostrzegawcze spojrzenie.

-Przestań, już mnie przepraszałaś dzisiaj milion razy. Masz spotkanie integracyjne z ludźmi z roku. Musisz w końcu kogoś stamtąd poznać. Już wystarczy, że jesteś tu prawie sama. -jej głos był poważny. Zawsze go używała, kiedy chciała do mnie dotrzeć.

Właśnie takie kłamstwo wcisnęłam dzisiaj rano dziewczynie. Musiałam jakoś ulotnić się z domu bez podejrzeń aby pojechać do domu po babci. Miałam niesamowite wyrzuty sumienia ale chodziło o mojego brata.

Po chwili ręka Nory wylądowała na moim ramieniu, po to aby przyciągnąć mnie bliżej siebie. Ułożyłam głowę na jej ramieniu. Jej włosy przysłoniły mi połowę widoku przed oczami, toteż unosiłam rękę, żeby je odsunąć. Pachniała malinami. Jeśli ktoś kiedyś by mnie zapytał czym pachnie Portland, bez wahania odpowiedziałabym, że właśnie nimi. Malinami i syropem klonowym, który mój tata tak bardzo uwielbiał i którego mieliśmy niezdrowe ilości w szafkach.

-Po za tym Carter mi zaproponował wycieczkę krajoznawczą po mieście. -zachichotała, na co aż od niej odskoczyłam.

-I Ty mi nic nie mówisz?! -zapiszczałam, prawie skacząc w miejscu jak wariatka.

Third moonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz