XXVII. Brak kontroli

2.9K 72 44
                                    

ARES

Czując, że się budzę, zacisnąłem mocniej powieki, jakby to miałoby mi pomóc pozostać w śnie. Ale kiedy przez kolejne minuty on już nie nadszedł, westchnąłem rozdrażniony i otworzyłem oczy. Ku mojemu zdziwieniu, w pokoju było już jasno. Przez całą noc budziłem się co najmniej z sześć razy, także myślałem, że tym razem również zbudziłem się w środku nocy. Lekko otępiały przewróciłem się na prawy bok i zerknąłem na zegarek elektryczny na szafce przy łóżku. Dochodziła pierwsza po południu. Zmrużyłem oczy, aby upewnić się, że się nie przewidziałem. Jednak cyfry się nie zmieniły. Tak długo spałem?

Przetarłem twarz dłońmi i zdezorientowany usiadłem na materacu nie bardzo wiedząc co się stało. Nie miałem w zwyczaju spać tak długo. Cóż, nie miałem w zwyczaju w ogóle się wysypiać. Rozejrzałem się mętnym wzrokiem po pomieszczeniu. Wszystko wyglądało tak jak zawsze. Nic się nie zmieniło, więc dlaczego zmienił się mój sen?

Widząc porozrzucane kartki na biurku, tak jak je zostawiłem i sztalugę stojącą tuż obok, wziąłem głęboki oddech, przypominając sobie co zdarzyło się kilka godzin wcześniej. Kamień spadł mi z serca, kiedy uświadomiłem sobie, że dziewczyna nie weszła do sypialni. I nie zobaczyła obrazu. Na białym płótnie widniał czarny, rozlany księżyc. Spływająca farba przypominała krew. Namalowałem go jakieś parę dni temu. Nawet nie wiem dlaczego.

Wspomnienia z ostatnich paru godzin zalały moją głowę niczym wodospad. Brązowe włosy, spływające po jej plecach i zaplątane między moje palce. Aksamitna skóra, na której kropelki potu w ciemnościach przypominały małe diamenty, od których nie mogłem oderwać wzroku. Jej ciało wijące się pod moim z przyjemności było niczym najsłodszy zakazany owoc. Dotyk. Boże, jej dotyk. Odpływałem. Od dawna nie czułem nic tak wyraźnie jak jej dłoni, muskających każdy skrawek mojej skóry.

Orientując się o czym myślę, otworzyłem szeroko oczy. To był tylko zwykły, spontaniczny seks. Nic więcej. Lekko wkurwiony na samego siebie, że w ogóle pozwoliłem nieważnym wspomnieniom zająć dłużej moją głowę niż powinny, wstałem z łóżka. Przeciągnąłem się, prostując kości i zastane mięśnie. O dziwo, nie byłem aż tak spięty jak zazwyczaj, kiedy wstaję rano.

Udając się do kuchni, zgarnąłem z fotela pod ścianą szare dresy, które na szybko narzuciłem na bokserki. Wchodząc do salonu, aż zakręciło mi się w głowie widząc co po sobie pozostawiliśmy. Podszedłem do stołu i przysunąłem go pod okno, tam gdzie jego miejsce. Tak samo zrobiłem z krzesłami, które były porozstawiane z kilka stóp dalej, a jedno leżało na ziemi. Nie pamiętałem nawet kiedy upadło. Nie słyszałem tego. Jakby jeden moment przyćmił rzeczywistość dookoła.

-Boże. -mruknąłem pod nosem, stawiając krzesło na nogi.

Nie mam pojęcia co mnie dopadło. Po prostu przyszła tutaj nagle, jak gdyby nigdy nic. Co mnie podkusiło, żeby odpowiadać na tego, jebanego SMS'a? Chyba po prostu nie sądziłem, że faktycznie się tutaj zjawi. Że będzie miała odwagę. Nie byłem przygotowany na to. Nie myślałem, że krótko po tym, jak na nią nakrzyczałem będzie chciała porozmawiać. Nie wiem też, co mnie napadło na tym, cholernym dachu. Dlaczego tak bardzo się na niej wyżyłem kiedy było już po wszystkim. Ale kurwa, mogło się coś stać. Do jasnej cholery, dlaczego się tym tak przejmowałem, że mogło się jej coś stać? Jeśli ktoś miał już ją chronić, to powinien to być Marcus, nie ja. On miał więcej z nią wspólnego. On miał prawo do tego, aby ją ratować. Nie ja. Nie powinno mnie to w ogóle obchodzić czy się naraża. Sama pcha się w niebezpieczeństwo, a ja nie jestem jej ojcem, żeby ją z tego wyciągać. Nie jestem nikim ważnym, żeby interesować się jej bezpieczeństwem.

Wyciągnąłem szklankę z szafki i nalałem do niej wody, po czym opróżniłem jednym haustem całą zawartość. Mimo tego, nadal czułem jej smak w ustach. Ja pierdolę. Oparłem dłonie o blat kuchenny i zacisnąłem palce na krawędzi, tak, że moje knykcie pobielały. Kątem oka dostrzegłem opakowanie tabletek, zaraz przy mikrofali. W głowie szybko odtworzyłem, czy Aurora weszła do kuchni, ale nie. Na szczęście w mieszkaniu cały czas było ciemno, więc nawet nie mogła ich dojrzeć. Na szczęście. Jak co rano, wbiłem wzrok w opakowanie. Lek przeciw lękowy i przeciwdepresyjny. Nie miałem żadnej, pierdolonej depresji. Nigdy nie wziąłem nawet jednej tabletki. Leżały na wierzchu tylko dlatego, aby Carter dał mi spokój i przestał mi truć dupę, że ich potrzebuję. Ja lepiej wiedziałem, co jest dla mnie dobre i na pewno nie faszerowanie się psychotropami. Nie było opcji, żeby coś innego przejęło nade mną kontrolę niż ja sam.

Third moonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz