XXV. Szmaragd

2.7K 73 96
                                    

Nawet nie wiem kiedy w końcu udało mi się zasnąć. Wspomnienia poprzedniego wieczoru zapanowały nad moją głową, przewijając się jak urywki z filmów. Nie mogłam wyciszyć szalejącego w piersi serca. Kiedy tylko próbowałam zamknąć oczy, w ciemnościach pojawiał się Ares, trzymający dłoń na mojej twarzy i patrzący prosto w oczy. Tą piękną, spokojną zielenią.  Dwa szmaragdy obserwujące mnie z nieskrywaną ciekawością i zaintrygowaniem. Widok ten zapierał dech w piersi. Uwielbiałam sposób w jaki na mnie patrzy.

Oczywiście moja głowa nie potrafiła myśleć o tylko dobrych rzeczach. Jakby robiła mi na złość. W uszach brzęczał mi niewyraźny, zachrypnięty głos chłopaka, kiedy opowiadał o śmierci swojego brata. Jego zaciskająca się szczęka, kiedy mówił o ucieczce ojca była tak ostra, że mogła ciąć stal. Wtedy też zieleń zmieniała barwę. Była jaśniejsza. Wyblakła. Jakby dusza Aresa odpływała gdzieś daleko w momencie, kiedy wspominał ojca. Jakby nie chciał przy tym być, pozostawiając tylko materialne ciało.

Nie ważne ile wysiłku w to włożymy, oczy zawsze ukarzą nasz ból. Nawet przez maskę. Maska przecież nigdy nie zasłania oczu.

Mój i tak płytki sen, przerwał dzwonek telefonu, który w sobotę rano brzmiał niczym najgłośniejszy alarm. Miałam nadzieję, że to sen ale z minuty na minutę, kiedy dźwięk nie ustępował, a robił się coraz bardziej natarczywy, wiedziałam, że mogę sobie pomarzyć o dalszym spaniu.

Westchnęłam głośno z grymasem na twarzy. Otworzyłam zaspane oczy, skupiając wzrok na białym suficie, aby przestał się rozmazywać. Ciężar powiek niesamowicie mi to utrudniał. Całe ciało ze mną nie współpracowało. Wygrzebałam z kołdry ręce i przetarłam twarz dłońmi. Zastygłam na chwilę, jęcząc cierpiętniczo. Dzwonek telefonu ponownie wybrzmiał, raniąc moje uszy. Zbierając się w sobie, wymacałam urządzenie na szafce nocnej i spojrzałam na wyświetlacz. Ledwo widząc kto się do mnie dobija o tej porze, odebrałam połączenie, przystawiając komórkę do ucha.

-Halo? -wychrypiałam, a głos nie przypominał mojego.

-Boże, w końcu. -jęknęła Gigi.

-Jest sobota rano. -mruknęłam, przecierając oczy.

-Jest po jedenastej.

-To nadal sobota.

Miękki chichot dziewczyny rozbrzmiał w moim uchu.

-Powiedz mi, że nie masz planów na dzisiaj. Błagam. -rzuciła, a jej głos zahaczał o rozpacz.

Podciągnęłam się na łokciach, próbując wyplątać się z kołdry.

-Nie mam. Coś się stało? - zapytałam lekko przestraszona.

-Tak. Mam dość tego tygodnia. Siedziałam cały czas na praktykach w szpitalu i jeśli dzisiaj nigdzie nie wyjdę i nie wypiję alkoholu to przysięgam, że w przyszłym tygodniu będę pić płyn do odkażania. -warknęła, a ja mimowolnie parsknęłam pod nosem. -Błagam, chodźmy na miasto. Potrzebuje alkoholu. Zapamiętaj te słowa. Nie często się to zdarza. Co prawda nigdy nie dorównam Carterowi ale mam przeczucie, że dzisiaj mogę mieć podobny spust do niego.

Wybuchłam śmiechem, a dziewczyna po chwili mi zawtórowała.

-Oczywiście, że z Tobą pójdę. Nie mogłabym przepuścić takiej okazji jeśli zamierzasz podzielić los Marshalla. -zachichotałam. -Musi ktoś przecież być operatorem kamery.

Usiadłam na łóżku i przytrzymałam telefon barkiem, aby móc naciągnąć skarpety na stopy.

-Uwielbiam Cię, pamiętaj. Znam fajne miejsce, więc wyślę Ci adres SMSem, oki? -odparła Gigi, a w tle usłyszałam ekspres do kawy. -Możesz zabrać też tę dziewczynę od Ciebie z kierunku. Jak jej było?

Third moonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz