XXXII. Gwiazdy

2.3K 72 64
                                    

ARES

Poczułem zimne krople na twarzy. Nie wiedziałem już czy to nadal moje łzy czy zaczęło padać. Coraz bardziej traciłem kontakt z rzeczywistością.

Ponownie ulokowałem wzrok w świeżo wykopanym nagrobku. Z kolejną godziną mój mózg jakby przyzwyczajał się do tego widoku. Jakbym patrzył na zbitą, mokrą ziemię, a nie na grób przyjaciela.

Na grób, który sam wykopałem.

-Co z jego rodzicami? -odezwał się Marcus, siedzący obok.

Spojrzałem na blondyna, który również jak ja i Carter, spędzał którąś już godzinę, siedząc na przerzedzonej trawie. Uniósł butelkę whisky do ust, biorąc porządnego łyka. Nawet usta mu nie drgnęły. Przekrwione oczy patrzyły nieustannie w ten sam punkt.

-Nie mam, kurwa pojęcia. -wymamrotał Carter, skubiąc źdźbło trawy. -Może powiemy, że po prostu zaginął?

-I nie poinformowaliśmy policji? -burknął blondyn, wycierając rękawem bluzy usta.

-Wymyślimy bajeczkę, że wyjechał i odciął się od wszystkich?

-A później bez problemu spojrzymy jego rodzicom w oczy? -mruknąłem, spoglądając w przejaśniające się niebo.

-Caspian załatwi sprawę. Przecież, jest w tym mistrzem. -warknął Marcus, a jego głos zabarwiła nuta goryczy. Wiedziałem, że nadal nie pogodził się z przypadkową śmiercią tamtego chłopaka.

Nie wiem ile czasu minęło odkąd Carter odwiózł dziewczyny do mieszkania Aurory, a ja z Marcusem, Caspianem i jakimś jego przydupasem przenieśliśmy ciało Landona do lasu. Nie pierwszy raz w swoim życiu wykopywałem komuś grób. Ale pierwszy raz w życiu zimną, brudną ziemią zasypywałem mojego przyjaciela. Nie zliczę ile razy musiałem oddalić się w krzaki, aby zwymiotować. Nie pamiętam ile razy odciągałem Marcusa, który wpadał w panikę. Cała noc minęła jak za mgłą, a my od kilkunastu już godzin trwaliśmy przy usypanej górce ziemi.

-Nie wyobrażam sobie teraz... -wyszeptał Marcus, odstawiając prawie pustą butelkę whisky na trawę. -Nawet nie wiem czego. Jak my mamy z tym żyć? Jak mamy normalnie funkcjonować wiedząc, że Landon leży kilka metrów pod ziemią? -głos mu się załamał.

Oczy zaczęły mnie niesamowicie piec, a w gardle uformowała się ogromna gula, utrudniając mówienie. Zacisnąłem szczękę, wpatrując się w poranne słońce. Nie chciałem już patrzeć w dół.

-Landon nie żyje. -wyszeptał Carter, jakby chciał się upewnić czy to prawda. -Przecież to nawet nie brzmi realnie. To musi być jakiś, pieprzony, nieśmieszny żart.

-Albo sen. -dodał Marc.

-Obudźmy się w końcu. -szepnął przez zaciśnięte zęby Marshall.

Słyszałem w jego głosie, że zaraz znowu nie wytrzyma, a łzy poleją się potokiem z jego oczu. Nie mogliśmy dłużej tak tutaj siedzieć. Nie wiedziałem ile jeszcze zostało nam czasu zanim zwariujemy.

-Wracajmy. Idźcie do mojego auta. Musimy się przespać i zacząć trzeźwo myśleć. Jeszcze sporo nas czeka. -podjąłem, przecierając dłońmi twarz.

Usilnie próbowałem unikać kontaktu wzrokowego z przyjaciółmi. Wiedziałem, że gdy zobaczę ich ból i zmęczenie, nie będę mógł dłużej powstrzymywać mojej rozpaczy. Ich wzrok mnie złamie.

Po chwili wszyscy trzej wstaliśmy z ziemi, stając nad grobem. Marcus zrobił krok do przodu, po czym przechylił butelkę z alkoholem, a kilka kropel spłynęło w dół, wsiąkając w ziemię.

-Twoja ulubiona, bracie. -wyszeptał, pociągając nosem. -Jeszcze kiedyś się razem napijemy.

-To na pewno. Wisisz mi to za kajaki. Pewnie będę musiał jechać z panem marudą. -uśmiechnął się smutno Carter, wskazując na mnie głową.

Third moonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz