XXII. Spokojna toń

2.6K 80 57
                                    

Carter chodził w tę i z powrotem, uważnie czytając każdy napis na ścianie jakby myślał, że z bliska zobaczy coś zupełnie innego. Marcus stał pod oknem i palcem wskazującym przejechał po jednej z czarnych liter, która składała się na napis, który chyba najbardziej mroził krew w żyłach. Widzę was.

-To jest stare jak świat. -stwierdził, przybliżając twarz do ściany. -Farba już dawno weszła w drewno.

Krzyżując ręce, zacisnęłam dłonie na ramionach jakbym chciała się od tego wszystkiego ochronić. Stałam na środku pokoju, pomiędzy licznymi kartonami i obserwowałam malowidła ale z każdą minutą zdawały się być jeszcze bardziej niezrozumiałe i przerażające niż chwilę wcześniej.

-Co to za pokój? -wtrącił Carter, obchodząc pudło z napisem "Święta".

-Do teraz myślałam, że po prostu składzik. -mruknęłam, wzruszając ramionami.

-Składzik z łóżkiem, szafą i biurkiem. Całkiem przytulny składzik, pomijając obrazki na ścianach. -prychnął Marc, omiatając spojrzeniem pomieszczenie.

Fakt. Po jaką cholerę było tu łóżko? Przecież dziadkowie mieli swoją sypialnię, a my pokój gościnny na dole kiedy tutaj przyjeżdżaliśmy, który w dzieciństwie należał do mojej mamy. Rodzice zazwyczaj spali w salonie.

-Nigdy tutaj nie byłam. Zawsze był zamknięty na klucz pod pretekstem, że może coś na mnie spaść typu drabina czy inna pierdoła.

-Sprytna wymówka. -podsumował Marshall.

Głowa pulsowała mi od niewiedzy. Połowę życia spędziłam w tym domu, przyjeżdżając na wakacje, święta czy urodziny. Biegałam tu jako małe dziecko, nie wiedząc, że za jedną parą drzwi kryje się coś takiego. To nie było normalne. Napisy na ścianach wyglądały jak obraz grozy, a samo patrzenie na nie wywracało żołądek do góry nogami. Niewątpliwie zostały napisane w szale, co potwierdzały nierówne, rozmazane litery i koślawe pismo.

-Mówiłem, że jak się rozdzielimy to będzie jeszcze gorzej. I proszę bardzo. Pokój jakiegoś pieprzonego psychola. -skrzywił się Carter, wyrzucając ręce w powietrzu.

Przestępowałam z nogi na nogę, nie mogąc się ruszyć jakby coś wbiło mnie w ziemię. Zagryzając wnętrze polika, wbiłam wzrok w jeden z napisów, przechylając głowę.

-Nie poznaję charakteru pisma. -mruknęłam, mrużąc oczy.

Jeden wpis został zapisany w formie męskiej, co mogło nas naprowadzić na sprawcę ale coś w mojej głowie mi podpowiadało, że mogła być to po prostu zmyłka, więc nie chciałam niczego wykluczać. Dobrze znałam pismo matki tak samo jak babci. Miałam od niej milion kartek urodzinowych wypisanych własnoręcznie. Po za tym, nie raz pisała przy mnie różne przepisy na ciasta i notatki, więc to ją wykluczało. Wiedziałam również jak pisał mój dziadek, ponieważ cały jego gabinet pozostawił w przeróżnych dokumentach, sprawozdaniach i notatkach. Nikt z nich tego nie napisał.

-To dom w którym wychowała się Twoja mama, tak? -rzucił Marshall, siadając na starym łóżku, krzywiąc się od razu od przeraźliwego jęku desek pod jego ciężarem. Pokiwałam głową. -To czemu jej nie zapytasz?

Automatycznie znieruchomiałam, a oddech ugrzązł mi w gardle. Marcus obrócił się gwałtownie do przyjaciela, posyłając mu mordercze spojrzenie. Niczego nieświadomy Carter spojrzał na niego zdziwiony, po czym przeniósł na mnie wzrok i wytrzeszczył oczy.

-O Boże, nie żyje? -pisnął przerażony. -Matko, przepraszam Cię. Aurora, nie wiedziałem. -stanął na równe nogi.

-Nie, nie. -wykrztusiłam, budząc się z zawieszenia. -Żyje. My po prostu... -zaczęłam, nawet nie wiedząc co mam powiedzieć. -Nie mam z nią kontaktu od trzech lat. Odeszła od mojego taty. -wyjaśniłam jak najprościej tylko mogłam. Pomijając to jak ją nienawidzę i jak mnie skrzywdziła.

Third moonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz