Rozdział 66

136 20 0
                                    

-Avada kedavra.

Zielony promień wystrzelił z różdżki byłego profesora eliksirów, trafiając prosto w pierś Albusa Dumbledorea. Siła zaklęcia była tak mocna, że wyrzuciła ciało dyrektora poza barierki wieży astronomicznej. Śmierciożercy obecni wtedy wydali z siebie zadowolone okrzyki, najbardziej uradowana była Bellatrix, która szyderczo śmiejąc się, podeszła do pozostałości barierek, po czym skierowała swoją różdżkę w stronę nieba i wypowiedziała zaklęcie, które znał każdy śmierciożerca, aby wyczarować na niebie mroczny znak. Tak też tym razem zrobiła Bellatrix, wyczarowała na niebie mroczną czaszkę z jeszcze mroczniejszym wężem, wypełzającym z jej otwartej, kościstej szczęki.

Susan stała w miejscu, a z jej oczu leciały łzy, oczy przybrały kolor czystego błękitu, a włosy były całkowicie białe. Przed oczami ciągle miała widok, lecącego ciała Dumbledorea, czarodzieja, który ją wychował, czarodzieja, który nauczył ją najważniejszych rzeczy, czarodzieja, który był dla niej, jak dziadek i wspierał ją cały czas, to dzięki niemu nie przejmowała się tym, co inni mogą o niej pomyśleć lub powiedzieć. To on pomógł rozwinąć jej swoje moce, jednak teraz nie żył, został zabity przez człowieka, któremu ufał, a on zdradził go dla dobra złej strony.

W czasie, w którym bliźniacy stali, tępo wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze kilka chwil temu stał żywy dyrektor, Snape ze śmierciożercami zbiegli z wieży. Pierwszy z szoku ocknął się Harry, którym zawładnęła złość i chęć zemsty. Dumbledore był dla nim kimś ważnym, kimś, kto najczęściej ratował go z opresji i nie ukrywał przed nim prawdy, co do niektórych rzeczy. Gryfon szybko zaczął biec, za sługami Voldemorta, a Susan postanowiła poszukać swoich rodziców i opowiedzieć im, co się właśnie stało, tak więc nadal płacząc, pobiegła tam, gdzie inni.

Gryfonka biegła przez cały zamek, szukając kogoś znajomego, przebiegła nawet obok wielkiej Sali, która była cała zdewastowana. Sufit, który zawsze imitował niebo, tym razem wyglądał zupełnie normalnie, zastawa była porozrzucana po całej Sali, stoły i ławki stały do góry nogami, niektóre przełamane były na pół, a co najważniejsze wszystkie znajdujące się tam okna były zbite i ich kawałki pokrywały całą powierzchnię pomieszczenia. Susan wiedziała, że musiała być to robota śmierciożerców, którzy znajdują się w zamku. Gryfonka szybkim tempem ominęła salę i poszła w korytarz, który miał widok idealnie na dziedziniec, gdzie zauważyła wielki tłum, otaczający jasną postać. Susan od razu rozpoznała w postaci martwe ciało dyrektora szkoły. Każdy z tłumu podniósł swoją różdżkę, a z ich końca wydobywało się małe światełko. Blask z wszystkich różdżek był tak jasny, że sprawił, iż mroczny znak zniknął znad murów szkoły. Na ten widok łzy znów zaczęły płynąć z oczu Susan. Kiedy miała ruszyć w dalszą drogę, kątem oka zauważyła w odbiciu szyby, postać, skradającą się do niej. Susan szybko się odwróciła i właśnie to uratowało ją, przed oberwaniem zaklęciem od czarodzieja, który również był na wieży. Susan rozpoznała mężczyznę z Proroka codziennego, jeszcze z piątego roku. Stał przed nią Rudolf Lestrange, mąż Bellatrix, mierząc w nią swoją różdżką.

-Kogo my tutaj mamy? - zapytał ze złośliwym uśmieszkiem. Susan szybko wyciągnęła swoją różdżkę zza paska spodni i również uniosła ją w stronę mężczyzny. - Mała Potter chce walczyć? Czy nie uważasz, że to głupie walczyć z kimś, z kim nie ma się żadnych szans. - powiedział pewny siebie.

-No właśnie, nie uważasz, że to głupie? - odpowiedziała Susan, przez nagły dopływ adrenaliny.

-Ty mały mieszańcu, skończysz, jak matka. - powiedział z jadem w głosie, po czym wystrzelił w jej stronę zaklęciem, które Susan bez żadnego problemu odbiła.

Ten mały pojedynek w znacznej mierze wygrywała Susan, poza momentem, w którym jedno z zaklęć mężczyzny rozcięło jej łuk brwiowy. Pojedynkowali się mniej niż pięć minut, kiedy mężczyzna stanął w miejscu i złapał się za lewe przedramię, po czym szybko uciekł.

Susan postanowiła w takiej sytuacji wznowić poszukiwania rodziców, więc postanowiła tym razem użyć do tego swoich mocy. Mocno skupiła się na postaci swojej mamy, po czym zauważyła łóżko szpitalne. Kiedy otworzyła oczy, już wiedziała, gdzie musi się udać, więc zaczęła biec, najszybciej, jak tylko umiała.

Do pokonania zostały jej tylko schody, a kiedy po nich wbiegła, zauważyła duże drzwi, które pchnęła, odsłaniając skrzydło szpitalne. W pomieszczeniu znajdowali się małżeństwo Potterów, Weasleyów, Cedrik, Remus i Nimfadora, Syriusz oraz Fleur. Wszyscy stali dookoła jednego łóżka, na którym ktoś leżał, jednak gdy usłyszeli dźwięk nagle otwierających się drzwi, spojrzeli w tamtym kierunku i zobaczyli zmachaną Susan z krwawą raną na twarzy. Jej rodziców, jak i Cedrika zaniepokoił fakt, że jej włosy były białe, a nie tak, jak zawsze ognisto rude. Lily szybko zerwała się ze swojego miejsca, aby podejść do rozemocjonowanej córki, jednak kiedy to zrobiła, odsłoniła osobę, która leżała na łóżku. Susan spojrzała za swoją matkę i ujrzała nieprzytomnego, zakrwawionego z ranami na twarzy Billa Weasleya. Wtedy poczuła nagłe ciepło rozchodzące się po całym jej ciele, a także czuła, jakby ktoś ciągnął ją w stronę syna Molly i Artura, nie wiedziała, że inni widzą ją inaczej, widzieli, jak idzie w stronę łóżka rannego, jakby była w transie, jej oczy były całe białe i lśniły. Czarodzieje ustąpili jej miejsca, wiedząc, że nic złego z tego nie wyniknie.

Kiedy Susan stała przy łóżku, wyciągnęła jedną rękę i złapała nią za policzek rannego mężczyzny, po chwili każda z jego ran zaczęła świecić jasnym blaskiem, a krew w mgnieniu oka zniknęła. Jego twarz wyglądała na nietkniętą, z wyjątkiem kilku bladoróżowych blizn. Dziwne ciepło opuściło Susan, a sama szybko cofnęła się, do tyłu, potykając się o swoje stopy, jednak przed upadkiem uratował ją Cedrik.

Bill po chwili otworzył oczy, już nie jęcząc z bólu, a wtedy do Susan podbiegła Fleur, złapała ją za ramiona i wcisnęła dwa pocałunki na jej policzki.

-Merci chérie*.

-Nie ma za co. - odpowiedziała Susan, stając się bledsza. - Dumbledore nie żyje. - powiedziała, pozostawiając wszystkich w szoku, po czym zemdlała.

---------------------------------------------------------

Merci chérie - Dziękuję kochana

Hej kochani mamy kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba, tym rozdziałem kończymy szósty rok i zaczynamy siódmy. Zachęcam do gwiazdek i komentarzy. Do zobaczenia.

~Kornelia.

I need love - Siostra wybrańca//Cedrik DiggoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz