Rozdział 70

137 21 2
                                    

-Wszyscy, na swoje miejsca, lecimy w zgranym szyku, każdy ma mieć przy sobie swojego Pottera. W razie zagrożenia bronić się, ale choćby nie wiem co, nie łamać szyku.– powiedział Moody, stając na środku ciemnej ulicy, a pozostali czarodzieje ustawili się parami, dosiadając swoich mioteł i innych rzeczy, na których mieli lecieć.

Kiedy wszyscy byli gotowi, czekali na znak od Alastora, który nadszedł chwilę później. Susan i Syriusz odbili się od ziemi, lecąc ku niebu, tuż za Fredem i Arturem. Każdy leciał od siebie w pięciometrowych odstępach. Co jakiś czas Syriusz spoglądał w stronę Susan, aby sprawdzić, czy wszystko dobrze, ponieważ przed odlotem obiecał Jamesowi, że nic się jej nie stanie i zamierzał zrobić wszystko, aby nie złamać obietnicy złożonej swojemu najlepszemu przyjacielowi. Jednak wtedy nie mógł przewidzieć tego, co miało się jeszcze stać tamtego wieczora.  

Wszyscy byli bardzo skupieni na drodze oraz na tym, aby żaden mugol ich nie zauważył, ponieważ wtedy mieliby większe problemy, niż może się wydawać. Już sam fakt, że nielegalnie transportowali Harry'ego był ryzykowny. Jeśli ktoś z ministerstwa dowiedziałby się o tym, każdy czarodziej biorący w tym udział mógł zostać zamknięty w celi w Azkabanie. Kiedy wylatywali już z miasta i znajdowali się nad pustymi polami, Susan z boku głowy przeleciało coś czarnego, normalnie pomyślałaby, że był to jakiś ptak, jednak po chwili okazało się, że wcale nie był to ptak, a śmierciożerca na swojej miotle i to nie jeden, była ich cała banda. Czarodzieje zostali otoczeni z dwóch stron, pozostawieni bez żadnego wyjścia niż walczyć.

Susan podleciała bliżej Syriusza, aby nawzajem mogli siebie osłaniać przed zwolennikami Voldemorta. W ich kierunku latały najróżniejsze zaklęcia, jednak sprawnie je od siebie odbijali. Susan podczas potyczki z jednym ze śmierciożerców zauważyła, że ich szyk został zniszczony i teraz każdy leciał w innym miejscu. Potter pomyślała, że może to i nawet lepiej, teraz mają mniejszą szansę na znalezienie prawdziwego Harry'ego.

Kiedy Susan na jakiś czas pozbyła się śmierciożerców, wyszukała wzrokiem swojego brata, który w tym momencie walczył z samym Voldemortem, czarnoksiężnik na ułamek sekundy nawiązał wzrokowy kontakt z gryfonką, sprawiając, że przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Susan szybko się otrząsnęła i ponownie wróciła do walki. Za cel obrała sobie zamaskowanego mężczyznę, który ciągle rzucał w Syriusza zaklęciami. Szło jej nieźle, do czasu, kiedy kontem oka zauważyła kolejnego czarodzieja, nadlatującego zza Syriusza. Mężczyzna go jeszcze nie widział, ale gdyby Susan czegoś w tej chwili nie zrobiła, to Black zostałby ranny. Niewiele myśląc, rzuciła zaklęcie rozbrajające, na mężczyznę, które okazało się trafne, ponieważ tamten spadł z miotły, jednak w tej samej chwili poprzedni przeciwnik wykorzystał chwilę nieuwagi dziewczyny i wystrzelił nieznane zaklęcie, które trafiło prosto w jej brzuch, wywołując krzyk bólu z jej ust.

Susan złapała się w miejscu, w którym oberwała i ze strachem poczuła na ręce ciepłą ciecz. Ból był tak mocny, że nie była w stanie utrzymać się na miotle i zanim zdążyła spojrzeć ponownie na przeciwnika, spadła ze swojej miotły lecąc ku ziemi.

-Nie!!- było jedyną rzeczą, którą usłyszała, za nim straciła przytomność.

Zdenerwowany Syriusz powalił jednym zaklęciem śmierciożercę i skierował swoją miotłę w dół, pędząc z największą prędkością, jaką tylko mógł, aby złapać bezwładne ciało rudowłosej. Jej ciało w szybkim i niebezpiecznym tempie zbliżało się do twardej ziemi, jednak w ostatniej chwili Syriusz złapał ją i naprostował swoją miotłę, lecąc cztery metry nad ziemią.

-Mam cię. - powiedział, a w tym samym momencie Susan zaczęła powoli otwierać oczy, po czym znów złapała się za brzuch, cicho jęcząc z bólu. Syriusz spojrzał na nią, a jego oczy otworzyły się szeroko z przerażenia, na widok wielkiej plamy krwi, która pokrywała połowę jej koszulki. - O mój merlinie, Susan proszę cię, wytrzymaj jeszcze trochę, już prawie jesteśmy. Nie zamykaj oczu.

Black mówił do Susan najróżniejsze rzeczy, wszystko po to, a by ta nie zamknęła oczu. Parę minut później zbliżali się do samotnego domu, znajdującego się na środku pola. Przed domem stało starsze małżeństwo, które zdawało się na nich czekać. Kiedy znajdowali się wystarczająco blisko, Syriusz zszedł z miotły, wziął Susan na ręce w stylu panny młodej i podszedł do małżeństwa, które widząc dziewczynę, zapytało, co się stało. Black opisał im szybko całą, po czym starszy mężczyzna podał mu książkę, która była świstoklikiem. Syriusz mocniej ścisnął na wpół przytomną Potter, po czym razem z nią teleportował się.

James razem z Lily i Cedrikiem stali przed norą, czekając na Susan i Syriusza, ponieważ brakowało tylko ich, a świadomość, że po drodze napadli na nich śmierciożercy, zabijając Alastora i raniąc George'a w ucho, wcale nie pomagała im czekać cierpliwie.

-Na pewno się coś stało, przecież powinni już tutaj być, gdyby wszystko poszło dobrze, to już dawno byliby tutaj. - mówił spanikowany James.

-Miejmy nadzieję, że wszystko z nimi w porządku. - odpowiedział mu Cedrik, który był w nie lepszym stanie. W głowie modlił się tylko o to, aby ich opóźnienie było spowodowane zwyczajnym zgubieniem się.

W momencie, w którym James zaczynał coraz bardziej histeryzować, czarodzieje usłyszeli charakterystyczny dźwięk, towarzyszący teleportacji, który skutkował tym, że wszyscy szybko się odwrócili i zobaczyli coś, na co zdecydowanie nie byli w tamtym momencie przyszykowani.

Syriusz stał przed nimi, z Susan na rękach, wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że dziewczyna była na wpół przytomna. Kiedy w szoku dłuższą chwilę przypatrywali się gryfonce, zauważyli, krew na jednej z jej rąk, która bezwładnie wisiała w powietrzu. James, Lily i Cedrik podnieśli swoje spojrzenia wyżej, a wtedy, kiedy zobaczyli wielką czerwoną plamę, pokrywającą prawie całą jej koszulkę, zdali sobie sprawę, że krew należy do Susan. Lily postanowiła natychmiast interweniować i jako pierwsza się odezwała.

-James, zabierz ją natychmiast do domu. - powiedziała stanowczo.

James nawet się nie zastanawiając, ostrożnie wziął swoją córkę od przyjaciela i natychmiast wbiegł z nią do środka domu, zwracając na siebie uwagę pozostałych. Kiedy dotarł do jednej z pustych kanap, ostrożnie ją tam położył. Lily szybko do niej podbiegła z różnymi fiolkami w dłoniach. W tym czasie wokół kanapy zebrali się inni, w tym Cedrik, który stanął obok głowy gryfonki.

Lily podniosła zakrwawioną koszulkę swojej córki, odsłaniając sporej wielkości ranę na brzuchu dziewczyny, po czym podała trzymane przez siebie fiolki swojemu mężowi, zostawiając jedną.

-Nie zamykaj oczu Susan. – powiedziała poważnie, zaczynając otwierać fiolkę z eliksirem. – Będzie piekło.

Zanim Lily polała eliksirem po jej ranie, posłała porozumiewawcze spojrzenie puchonowi, który uklęknął obok Susan, jedną ręką głaszcząc ją po głowie, a drugą chwytając jej dłoń, aby dodać jej otuchy, jednak sam nie trzymał się najlepiej, widząc ją ranną, właśnie takiego widoku chciał uniknąć.

Lily powoli polała jej ranę eliksirem, a Susan skrzywiła się z bólu. Jednak to nie była najgorsza część, ból stał się większy, kiedy Lily zaczęła rozcierać płyn, wtedy Susan wierciła się, nie mogąc tego znieść. Nie pomagało nawet ściskanie ręki Cedrika, ból stał się tak wielki, że jej wzrok stał się bardziej rozmazany i pomimo próśb innych jej oczy były zbyt ciężkie, żeby utrzymała je otwarte, jednak zanim straciła przytomność, prawie bezgłośnie wyszeptała ''Przepraszam'' w stronę swojego chłopaka, który był na tyle blisko, że usłyszał jej słowa. Następnie nastąpiła ciemność.

---------------------------------------------

Hej kochani witam w kolejnym rozdziale w 2023 roku!!! Mam nadzieję, że się spodoba. Zachęcam do komentarzy i gwiazdek. Do zobaczenia.

                                         ~Kornelia.

I need love - Siostra wybrańca//Cedrik DiggoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz