Cudowny pomysł

199 7 45
                                    

    James powoli przyzwyczajał się do życia w domu braci Verumes. Musiał przyznać, że mieli piękne podwórko. Uwielbiał siedzieć pod drzewami z książką w ręce, albo grać tam na skrzypcach, które okazały się obecne w domu Vermuesów. Pozwolono mu grać na całkiem pokaźnej kolekcji instrumentów. Dostał słynną opaskę od Percyego, pouczony, aby nigdy jej nie zdejmował. Nie przeszkadzało mu to specjalnie, kiedy z grupy rodzinnej raz na jakiś czas przyszła wiadomość o obiedzie czy innej rzeczy.
Siedział sobie właśnie pod ulubioną jabłonką ze skrzypcami w ręce. Grał ulubione utwory. Gra wychodziła mu pięknie... Była czysta i bez najmniejszej skazy. Nie usłyszał, że ktoś się zbliża. Było to diabelskie duo... Podeszli go od tyłu I go nastraszyli. Aż podskoczył. Wyciągnął w ich stronę smyczek i warknął, kiedy Ci zaczęli rechotać:
- To nie było zabawne.
- Dla nas było. Ale się wystraszyłeś!

Jedną dobrą rzeczą było to, że dzięki niedźwiedzim mrukom Percyego Stanley i Charlie byli zmuszeni mówić do niego w męskich zaimkach.
- Dajcie mi spokój.- warknął i pochylił się tak jakby chciał osłonić swoje skrzypce.
- Weź, bo zesztywniejesz jak Percy. - zarechotał Stanley.
James zmierzył go wzrokiem tak jak to czasem robił Percy. Wiedział, że nie wyszło mu tak jak starszemu bratu , ale Charlie powiedział:
- Ej ! Mini Percy! Zluzuj...
Oddalili się w stronę strumyczka. James kiedy się rozbierali aby wejść do wody miał okazję pooglądać ich ciała... Były idealne. Mieli męskie rysy twarzy, sześciopak na brzuchu...Byli idealni. Nie to co on. Pomimo tego, że był szczupły miał trochę tłuszczyku tu i tam... Nie wyglądał tak idealnie jak jego bracia. Wyglądał zdecydowanie bardziej... Kobieco. Bynajmniej jego zdaniem. Poszedł do domu, nie chcąc wchodzić w drogę diabelnemu duo. Było w nim przyjemnie chłodno, bo działała klimatyzacja. Spotkał na swojej drodze miłą Ukrainkę, która była ich gosposią. Dowiedział się, że nazywa się ona Swietłana.
- Dzień dobry, pani Swietłano!- zawołał, kiedy zobaczył ją w kuchni, podczas jego wycieczki po soczek z ,,ważnymi dla zdrowia witaminkami".
- O panicz James!- zawołała- Jest obiad dla panicza. Pan Percy kazał paniczowi dać... - powiedziała stawiając na stole chłodnik buraczkowy. Wyjęła też z pod piekarnika porcję pieczonego łososia z ryżem i ważywami gotowanymi na parze.- Zaraz będzie jeszcze ciastka... Jak paniczowi nie smakuje to panicz gawari.- odpowiedziała wyjmując jeszcze sztućce.
- Dziękuję.- odpowiedział James siadając przy stole. Jadł powoli chłodnik i nawet go nie skończył, biorąc się za łososia. Wpadł mu pewien pomysł do głowy... Skoro musi schudnąć to może by tak...Może by tak nie zjeść obiadu? To tylko obiad... Nic ważnego...
Rozejrzał się dokładnie. Percyego i Freda nie było w domu. Will był na korepetycjach, a Ethan krążył gdzieś po domu. Nikogo nie widział. Wylał chłodnik do zlewu.

Dalej nikogo nie było na horyzoncie...

Zawinął łososia w ręcznik papierowy i wyrzucił go do śmieci. Miał poczucie winy, że marnuje jedzenie, ale tłumaczył sobie, że zjedzą go bezdomne koty czy szczury...

Nic się nie stanie jak nie zjesz raz obiadu... Nic się nie stanie...

W ostatnim momencie zebrał wyczyszczoną już zastawę, bo weszła pani Swietłana.
- Panicz zostawi, ja wezmę...- powiedziała przejmując od niego talerze.
- Smakowało paniczowi?- zapytała.
- Tak, tak. Bardzo.- odpowiedział szybko.
Poszedł szybko na górę. Zamknął się w pokoju i zaczął grać na pianinie. Kiedy to robił odpływał w swój własny świat... Nie wiedział nawet, że grał bez przerwy przez trzy godziny. Gra odstresowywała go. Był we własnym świecie. W głowie widział tylko nuty. Była czysta jak prawie nigdy. Bujał się w przód i w tył. Grał prawie do wieczora. Nie wiedział, że pod drzwiami przysłuchuje mu się cała rodzina...
- Ma talent.- skomentował Will do Freda.
- No... Ile już gra?
- Cztery godziny?- odpowiedział szeptem.
- Chodź Will. Niech gra.- odpowiedział Fred.
      James grał jeszcze godzinę. Miał ochotę się czegoś napić , dlatego zszedł na dół, nie patrząc na zegarek.
- Ty tak grałeś?- zapytał Ethan, siedzący na kanapie w salonie i oglądając jakiś film.
James wytrzeszczył oczy. Było go słychać? Zapomniał założyć słuchawek!
- T...Tak. Jeśli to przeszkadzało to...
- Ładnie.- odpowiedział szybko, aby James nie zaczął przepraszającego monologu- I nie przeszkadzało.
James się uśmiechnął się lekko.
- Mamy dla Ciebie niespodziankę... Tata przyjedzie dwa tygodnie wcześniej, bo konferencje w Kanadzie się wcześniej kończą. Przyjedzie na końcu lipca.- odpowiedział Fred.
Dla Jamesa nie była to zbyt optymistyczna niespodzianka. Nie chciał poznawać swojego ojca... Zostawił go. Will był od niego jedynie rok starszy! Wiedział, że miał inną mamę, która zmarła tak nagle jak jego... Ale dlaczego on go zostawił? Zdał sobie sprawę, że był wpadką dawno temu, ale... Czemu go zostawił? Nigdy się nim nie zainteresował. Ani razu nie chciał się z nim kontaktować...
- Nie jest takim gburem jak Percy. On w tej rodzinie wyszedł jakiś nie udany...- odpowiedział Charlie zza ekranu tabletu na, którym grał w jakąś grę.
- Charlie!- skarcił go Ethan.
- No co?! Mówię prawdę!- skomentował tylko, prychając jak kot.
- Na was nie ma bata...- westchnął Ethan.
James poszedł do kuchni. Wziął kolejny sok. Tym razem wybrał jakąś multiwitaminę. Poszedł z nią do salonu i przysiadł się do oglądania filmu z Ethanem. Był to sam początek piratów z Karaibów.
Przeoglądali tak połowę w ciszy. Co jakiś czas James jedynie odkręcał korek, aby napić się soku, albo śmiali się pod nosami z jakiejś śmiesznej sceny. Ethan zauważył, że James wybija na kolanach palcami, rytm do każdej melodi podkładu. Pomyślał sobie, że musi to oznaczać wielki stres z jakim na codzień się zmagał. Raczej było by dziwne, gdyby się z nim nie zmagał... Zmarła mu mama, a on sam trafił w środowisko sześciu nieznanych mu wcześniej chłopaków... Do tego dowiedział się, że ma także ojca... To wszystko było tak skomplikowane dla i tak straumatyzowanego i depresyjnego nastolatka...
  - Nie zjesz kolacji?- zapytał podczas przerwy reklamowej.
- Nie mam ochoty... Dużo zjadłem na obiad, a do tego do pokoju przyniosłem sobie miskę malin... Nie mam ochoty.- odpowiedział szybko.

Gówno nie prawda. Był głodny, ale skoro poprzez zrzucenie kilku kilogramów ma wyglądać jak facet to je zrzuci... Planował już zacząć treningi... Kto wie? Może mu się nawet spodobają? A na pewno formę będzie miał lepszą... Percy mu nie zabroni, bo przecież sport to zdrowie... Przecież jak trochę pobiega to nic mu się nie stanie... Postanowił jeść jedynie obiady, a na głód pić wodę albo soki. Wyznaczył sobie limit maksymalnie 300 kalori dziennie... Zupy miały mało, dlatego postanowił spoczywać właśnie je! O tak! Idealny plan!

Przynajmniej tak mu się wtedy wydawało...

Hej! Wiem, że krótki, ale musiałam wstawić ten, abyście wiedzieli czym wywołane są następne wydarzenia, a ja jestem raczej kiepska w robieniu długich rozdziałów ;) Do zobaczenia kochani!

Pamiętnik Jamesa Verumes IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz