Jimmi

184 11 16
                                    

  James został przeniesiony do swojego pokoju na rękach Percyego. Uparł się, że nie może się przemęczać, a wszyscy wiedzieli, że jeśli Percy się na coś uprze, to nie ma bata, że tego nie zrobi. Chłopak przespał całą noc. Zenek był chyba najszczęśliwszym kotem na świecie. Przez całą jego nieobecność znosił zabawki na jego łóżko. Tak, więc kiedy James zobaczył swój pokój zobaczył w nim ogrom porozrzucanych zabawek.
     Rano przyszedł do niego ojciec. James dalej mu nie ufał i nie za bardzo zamierzał mu wybaczać. Nie dlatego, że go zostawił. To wybaczył mu już w szpitalu, ale nie wybaczał mu tego, że go nie akceptował. W końcu jego kochana i jak by się wydawało nieskazitelna mama też miała swoje sekrety. Jemu zawsze powtarzała, że tata nigdy nie chciał z nim kontaktu, a tu proszę...Taka niespodzianka!
   - James? James? Jim...Wstajesz?- zapytał pocierając jego ramię.
James mruknął.
Nikt nigdy nie nazwał go Jim'em...
    Najpierw nie rozpoznał głosu. Kiedy jednak otworzył oczy zobaczył nad sobą tatę. Chciał westchnął, ale szybko się powstrzymał.
- Dzień dobry, synku. Jak się spało Jimmi?- zapytał czułym głosem.
  Szczerze to James chyba nigdy nie słyszał aby ojciec tak czule zwracał się do swoich synów wcześniej niż po jego próbie... Musiał jednak przyznać, że było to kochane.

- Dzień dobry...- odpowiedział przecierając oczy. Były zaspane, a czarne tęczówki patrzyły na oczy w kolorze lasów, przysłonięte okularami.
- Dobrze się czujesz? - zapytał od razu.
   James zauważył, że to jego ulubione powiedzonko, tak samo, jak Percyego...
- Dobrze, dziękuję...Już można powiedzieć, że normalnie.- odpowiedział.
- Cieszę się, Jimmi.- odpowiedział.- Wiesz, że będę Cię przepraszał, aż mi nie wybaczysz? A więc dziś też Cię przepraszam. Będę robił to do końca życia...- powiedział wzdychając.
James nic nie odpowiadał. Nie chciał tak od razu dawać satysfakcji ojcu z tego, że dał radę zyskać jego przebaczenie.
- Jesteś głodny? Masz szczęście, bo dziś zobaczysz jak Percy będzie ganiał Willa, po całym domu...Ach, jeszcze zobaczysz...- uśmiechnął się tata, oglądając jego dłoń. Już ładnie się zagoiła i już wcale nie bolała. Trochę jeszcze ciągnęła go blizna.
- Nie jestem głodny...- odpowiedział szybko.
- Ach, jaka szkoda...Bo akurat bracia robią Ci naleśniki...- powiedział stawiając go na nogi, tak, jakby sam nie mógł tego zrobić.
   James się uśmiechnął. Tata wyszedł, aby mógł się w spokoju ubrał. James znalazł nowy patent na ukrycie klaty. Znalazł specjalne plastry. Nie było w nich gorąco... Czuł, że znalazł złoto!
   Wyszedł z pokoju w jednym chyba z dziesięciu różnych kigurumi od Willa. To było we wzór białego króliczka. Harry lekko uśmiechnął się na jego widok.
- To co króliczku? Idziemy na dół?- zapytał już biorąc go na ręce.
- Ale ja dam radę sam...- zaczął. Nie chciał być ciężarem.
- Ale Peecy by mnie ukatrupił.- odpowiedział.
- Boisz się własnego syna?- zapytał go James podejrzliwym tonem.
- To Percy. Mój pierwszy syn.- odpowiedział mu, stawiając go na dole.
James uśmiechnął się do niego i zobaczył wszystkich braci w kuchni. Rzeczywiście robili mu naleśniki. Fred i Ethan stali nad przepisem w termomiksie, Stalney męczył się z ustawieniem patelni na odpowiednim palniku, a Will z Charliem szukali ciekawych sposobów podania w internecie. Percy patrzył na nich co jakiś czas przymykając oczy w strachu, że coś sobie zrobią.
  - Cześć!- powiedział przyjaźnie.
- Oh! James! Tato! To miała być niespodzianka!- zawołał Charlie.
Wszyscy chłopcy byli ubrani w swoje śmieszne wdzianko. James dziękował sobie, że wybrał właśnie je rano i nie odstawał od reszty.
Za moment na stole pojawiły się dwa takeże naleśników, ułożonych na górki.
- Hmm...Dobre!- skomentował Will.
- Nie myślałem, że nam wyjdą!- dodał Ethan.
- Mmmm...Powinniście zostać kucharzami...- skomentował ojciec oblizując palce.
James niepewnie urywał kawałki suchego naleśnika. Nie miał na prawdę ochoty na jedzenie. Lepszą furorę zrobiła jednak gorąca czekoladą, która wjechała od razu na stół.
- O kurcze! Wymarzone śniadanko!- powiedział Stalnel zlizując bitą śmietankę z jej powierzchni.
- Ooo...James, spróbuj! Jest pyyyyszna!- powiedział Will podsuwając mu kubek pod nos.
James na prawdę nie miał ochoty na kaloryczne jedzenie. Upił jednak małego łyczka. Pobrudził sobie przy tym pół twarzy.
- Wyglądasz jak święty Mikołaj!- skomentował Charlie.
- On jak raczej mały elfik. No patrz...Albo nie! Jak niedźwiedź polarny!- zaśmiał się Will.
- Tytuł niedźwiedzia w tym domu ma już Percy...- powiedział Fred, a Percy mruknął jedynie legendarnie.
- O! A nie mówiłem?- zaśmiał się jego bliźniak.
Bracia wybuchnęli śmiechem, a Percy jedynie przewrócił oczami. Jemu naleśniki też średnio pasowały...To nie było jego sushi...
   James zjadł razem dwa. To było nic w porównaniu porcji Stanleya i Charkiego. Oni zjedli chyba po tuzin.
      Przed obiadem Percy przyszedł ze swoją słynną czerwoną saszetką. James ją pamiętał. Kiedy dostał zakażenia i jego wyniki okazały się okropne to dostawał z niej te czerwone zastrzyki z witaminami. Will kiedy tylko ją zobaczył rozszerzył oczy.
- Minął miesiąc chłopaki... Czas na czerowy soczek. - powiedział szykując sztykawki.
- Percy, serio?- jęknął Stanley.
- Czy ja wyglądam, jakbym żartował?- zapytał sucho.
- Tato, powiedź mu coś!- powiedział Charlie piskliwy głosem.
- No co? Dzięki nim jesteście zdrowi!- powiedział tata, klepiąc go po ramieniu.
- Wielkie dzięki...- mruknął- Powinieneś czasem walnąć go przez łeb, a może jego dziwne pomysły wyszłyby mu z głowy...- dodał idąc na kanapę, aby usiąść obok najstarszego brata. Will wyglądał, jakby chciał uciec.
- Który pierwszy?- zapytał Percy.
- Mogę być to ja...- westchnął Fred.
Percy pokolei ,,załatwiał" braci. Każdy dostawał po śmiesznym plasterku. Kiedy doszło do Willa ojciec wyszeptał do Jamesa:
- Teraz popatrz...Będziesz się śmiał...Will panicznie boi się igieł...
- Will, czy znowu mam Cię gonić, czy przyjdziesz sam?- zapytał go Percy.
- Odejdź ode mnie szatanie!- pisnął.
- Przynieś pop corn. W ile go dogoni? Ostatnio był rekord! Osiem minut!- wyszeptał Charlie do Stanleya.
- Poszedł mi z tym!- dalej piszczał Will, dziewczęcym wręcz głosikiem cofając się coraz bardziej.
- I tak Cię dogonię!
- Nie dogonisz! Do you want to See a real speed? Wziuuu!- zawołał Will uciekając przed bratem w popłochu.
- Williamie, Jonaszu Verumes! Na dół!- zawołał za nim Percy, kiedy Will był już przy antresoli.
- Najpierw mnie dogoń!- zaśmiał się.
- Jak ja Cię dogonię...Jak ja Cię zaraz dogonię...- warczał Percy idąc za nim nieco szybszym krokiem niż zawsze.
Will wrzasnął, kiedy Percy go złapał i znosił metodą ,,na strażaka".
- Puszczaj mnie szatanie! Ty Lucyferze, puchu marny! Puuuszcaj!- piszczał.
Reszta braci śmiała się w głos. Nawet ojciec patrzył na nich kiwając głową.
- Ej! Percivalu! Puszczaj mnie!- mówił zaczynając się śmiać z nie mocy.
- Nie.- odpowiedział dumnie Percy.
- Aaaa!- piszczał Will.
- Wili, to nie boli tak bardzo.- zaśmiał się Ethan.
- Ale igły są przerażające...Brr...- aż się wzdrygnął dalej trzymany przez brata- Percival! Puszczaj!
- Jak się będziesz wiercił to będzie bolało.- powiedział do niego starszy brat.
- Puszczaj...- wysyczał.
- Nie, bo uciekniesz.- odpowiedział mu Percy.
- Ja pierdziele...No puszczaj...- mówił Will.
Percy posadził go na kanapie.
- Tylko spróbuj!- mruknął, widząc jak Will patrzy w stronę schodów.
Will zobaczył igłę w ręku Percyego i pisnal:
- Odejdź z tym!
- A co? Zje Cię?- zapytał Percy.
Reszta braci łapała się za brzuchy ze iechu z ich teatrzyku.
- Abyś wiedział!- odpowiedział Will- Nie widzisz? Ma orwór, aby mnie wyssać!
Bracia prychnęli raz jeszcze.
Percy nie czekając dłużej po prostu wbił ją w rego ramię.
- Oooo! Percy!- wrzasnął Will, piskliwy głosikiem.
- Tak bolało? Ze skóry Cię nie obdzierali?- zapytał Ethan, dalej się śmiejąc.
- Ale z was upośledzeńcy... Śmiać się z biednego brata!- mruknął.
- Biednego brata!- przrdrzeźnił go Charlie.
       James przez pół dnia czytał książki z Willem. Swoją drogą poznał jego drugie imię... Przmiało tak samo dziwnie i można by było powiedzieć, że tak samo śmiesznie jak pełne imię Percyego...
     Wieczorem James poszedł jednak do siebie do pokoju, aby pooglądać coś w samotności. Reszta chłopców pojechała na narty. Cieszyli się z ferii. Po pierwsze James był na nie zbyt słaby, a po drugie jakoś nie miał na nie specjalnie ochoty. Czuł jednak małe wyżuty sumienia, że ojciec musiał zostać w domu, aby po pierwsze go pilnować, a po drugie podawać leki, które miałby jeszcze w szpitalu, gdyby tata nie zdenerwował się na tamtejsze pielęgniarki...
   - Jammie? Jak się masz? Przyniosłem Ci kilka ciekawostek.- powiedział ojciec wchodząc ze sławną tacką Percy'ego do niego do pokoju.
- Dobrze...
- Kolacja. Przyniosę Ci ją tutaj.- powiedział.
- Nie chce. Nie jestem głodny.- powiedział James nawet na niego nie patrząc.
- I tak musisz zjeść.- odpowiedział ojciec- Nie jadłeś zbyt wiele.- powiedział wychodząc z pustą tacką.
Po minucie wrócił z ciepłą potrawką z kurczaka.
- Proszę bardzo. Nie wyjdę, dopóki nie zjesz.
- To możesz tu nocować.- powiedział James odpychając tależ od siebie.
Ojciec nabrał kawałek na widelec i podsunął mu go pod nos.
- Ale ja mówię, że nie jestem głodny.- powiedział James, ale kiedy tylko otworzył usta, ojciec wpakował mu kawałek jedzenia do ust.
Zrozumiał, że nie wygra.
- No Jimmi. Wcinaj.- powiedział podając mu kolejny widelec.
James westchnął. Czuł się strasznie niezręcznie.
James otwierał buzię nie chętnie. I tak wydawało mu się,  że zjadł za wiele.
- No wcinaj, Jimmi. - mówił ojciec, widząc, że James nie za bardzo ma ochotę na jedzenie.
- To głupie...Myślałeś, że wymyślam. Czemu więc mnie karmisz? Musiałem chcieć się zabić...Inaczej...- poprawił się James- Pod wpływem naćpania coś mi do łba strzeliło z tym nożem..Ale koniec końców, musiałem być w stanie zagrożenia życia, abyś mnie zaakceptował?!- zapytał.
Harry spuścił głowę.
- Dokładnie Jimmi...Nie wierzyłem. Na prawdę. Myślałem, że chcesz zwrócić na siebie uwagę...Ja...Przepraszam. Tak strasznie...

Harremu przed oczami przemykała akcja reanimacji jego najmłodszego syna. Wtedy uciskał jego klatkę piersiową najmocniej jak potrafił. To był cud, że żebra jego synka nie popękały. Drastyczne było podpinanie go pod respirator, który kilka razy dawał znak w karetce, że James jest na skraju. To cud, że po trzy minutowej reanimacji wybudził się tak szybko...Dopiero tak zwana ,,terapia szokowa" na niego zadziała...
Jamesowi zbierały się łzy do oczu.
- Musiałem dojść tak daleko, abyś zrozumiał? Jak mogłeś...- wyszlochał.
- Wiem, Jimmi...Wiem!- powiedział Harry Verumes.- Tak strasznie Cię za to przepraszam. Nie zasługuję na wybaczenie. Nie ja. Przezemnie mój syn chciał się zabić. Ja jestem temu winny...Jimmi ją na prawdę Cię przepraszam. - powiedział, a po jego policzku spłynęła łza.

James chyba pierwszy raz świadomie je widział... Jego zimny ojciec się rozkleił...

- Wybaczam.- powiedział. Sam nie wiedział czy dobrze robi, ale widział, że ojciec szczerze żałuje- Nie będzie idealnie, ale postaram się wybaczyć.
Harry Verumes całkiem się rozkleił i przytulił swojego syna.
- Dziękuję...Dziękuję...- szeptał do niego, dalej płacząc mu w rękaw.
James nie wiedział czy robi dobrze. Położył jednak rękę na jego plecach tak jak to robił często Percy.
Ojciec otarł łzy i spojrzał na niego.
- Nigdy Ci tego nie mówiłem, ale...Kocham Cię. Tak jak resztę Twoich braci.- powiedział ojciec, patrząc mu prosto w czarne tęczówki.
James uśmiechnął się lekko.
- Tak Cię przepraszam...Tak strasznie! Tak okropnie...Okropnie! Ale tak bardzo Cię przepraszam jak sobie nie wyobrażasz...- powiedział.
     Po pół godzinie znowu zaczął karmić Jamesa. Dla odwrócenia jego uwagi od znikającej porcji zaczął opowiadać mu o dzieciństwie chłopców.
- Wiesz...Percy jak był mały to miał dziwne zainteresowania... Znał na pamięć wszystkie postacie z bajek. Absolutnie wszystkie. Pisał ich charakterystyki i wyszukiwał o nich informacji w internecie... Raz przyszedł do mnie i Irenki z tym zeszytem... Byłem zaskoczony jak młody to wszystko spamiętał.- uśmiechał się wspominając.
- A Fredi... Fredi zawsze fascynował się kośćmi. Raz pani Swietłana robiła na obiad kurczaka. Fred wygrzebał z kosza wszystkie kości i złożył z nich szkielet kury... Był z siebie taki dumny! Miał wtedy chyba osiem lat... A ja? Ja się śmiałem... Albo! Albo Ethan... Ach Ethan to bardzo cichy chłopak... Ale wiesz jak pięknie maluje? Musisz go poprosił, aby Ci pokazał malunki... A te dwa moje diabły... Oh, jacy oni byli nie grzeczni... Raz byłem na dyżurze i dzwoni Ircia z płaczem... Mówi do mnie ,,Harry wracaj do domu, bo Stanley przejechał Charliemu palce autkiem.." Wiesz więc dlaczego Charlie ma na palcach blizny... No tak... Stanley przejechał mu takim autkiem na którym się jeździ, nie? A Charlie był noworodkiem i...Tak wyszło. Ale Sam Charlie zawsze niebezpiecznie fascynował się każdym jedzeniem... Znalazł gdzieś w domu pomadki. Zjadł wszystkie. Wiśniowe, truskawkowe, arbuzowe... Ja nie wiem, skąd ten chłopak brał pomysły...
James lekko się uśmiechnął, ale z drugiej strony było mu przykro, że ojciec nie może powiedzieć nic o nim...

Hej! Jak się podoba rozdział? Piszcie w komentarzach jeśli macie jakieś pomysły;) Do zobaczenia kochani! Dobrej nocki!
    

Pamiętnik Jamesa Verumes IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz