Prolog

434 11 52
                                    

Było piękne, letnie przedpołudnie. W autobusie miejskim siedziało wiele dzieciaków wracacających z zakończenia szkolnego. Wśród nich była osoba, której płci nie dało się określić po wyglądzie. Miała mundurek szkolny jak chyba wszyscy w tym autobusie. Na szyi zwisał jej krawat w kolorze zielonym , a przez ramię zwisała swobodnie kawowa kamizelka. W tym samym kolorze miała też spodnie. Na nogach były starannie zawiązane conversy w kolorze identycznym jak krawat. Na kręconych, krótkich dość włosach, założone były białe słuchawki z których wydobywała się muzyka klasyczna. Osoba ta wpatrywała się w swoje świadectwo i kilka dyplomów. Nie wydawała się być z nich dumna, pomimo,  że średnia ocen wynosiła zdecydowanie więcej niż 5. Wysiadła na wiejskim przystanku. Jak widać tam  mieszkała. W okolicy było jedynie kilka domków na metry szczerego pola.
Zdjęła z uszu słuchawki i schowała je do czarnego plecaka.
- Cześć Mamo!- zawołała zdejmując buty w wejściu.
- Erika! - zawołała kobieta wybiegając do przedpokoju małego domku.

Czyli jednak ta osoba była dziewczynką! Ale... Mundurki szkolne częściej miały spódnice dla dziewczyn, prawda?

- Oh, przepraszam James... Znowu pomyliłam imiona. - zmartwiła się gładząc po włosach niższe od siebie dziecko.

To w końcu chłopak czy dziewczyna?

- Nie szkodzi.- odpowiedział uśmiechając się lekko.
- Jakie piękne świadectwo!- ucieszyła się kobieta. - Ale cudne oceny! Średnia 5,70? Kochanie. Jesteś takim mądrym chłopcem.
Ucałowała go w czoło.- Co byś chciał dostać za tak cudowne oceny?
- Możemy zmienić trochę mojej garderoby? - zapytał wchodząc do domu.
- Jasne kochanie. Jasne.- odpowiedziała kobieta całując go raz jeszcze.
     

  Minął pierwszy dzień wakacji. James siedział na hamaku czytając książkę. Ale relaksujące zajęcie...
Nagle ktoś go z niego wyrwał, lekko dotykając jego ramienia.
- James, upiekłam Ci ciastka. Za moment idę do pani Halinki, dobrze? Wrócę około 17 i pojedziemy razem na zakupy.
- Dobrze Mamo.- odpowiedział przytulając się do niej czule.
- Do zobaczenia kochanie!- zawołała kładąc tależyk z ciastkami na hamaku obok syna i wychodząc za starą i skrzypiącą furtkę.

James rozmyślał... Jak poradzi sobie w szkole? Czy ludzie zaakceptują to, że nazywa się James, a nie Erika? Ludzie na wsi raczej uważali takich jak on za... czasem nawet za opętanego. Do tego James od zawsze był innym dzieckiem... Nie za bardzo miał kolegów czy przyjaciół. Całe dnie spędzał z książką w ręku. Myślał sobie co by zrobił, gdyby miał wyjechać z tego miasta... Na pewno nie zostawiłby mamy. Pojechałby z nią. Zbyt wiele jej zawdzięczał. Miał to gdzieś. Jeśli koledzy z tego powodu mieli nazywać go mamisynkiem... Proszę bardzo. On jednak postanowił nie przestawał okazywać mamie miłości do końca życia. Tak bardzo ją kochał.

Nagle przyszedł do niego kot. Często przechadzał się obok ich podwórka w nadzieji, że James coś mu rzuci...
- Cześć kochany! Jak się masz?- powitał pieszczotliwie rude zwierzątko.
Te otarł się o niego i zamruczał przyjaźnie.
- Proszę koteczku.- powiedział wyjmując z kieszeni smakołyki, które zawsze miał ze sobą na taką ewentualność. Kot zjadł jej część i rozłożył się pod drzewem.

James spojrzał na zegarek. Była już godzina 16. Postanowił więc wejść do domu i trochę się ogarnąć. Założył na siebie bluzę tak luźną, aby na pewno w lustrze nie mógł dojrzeć swojej raczej damskiej figury, krótkie spodenki, jakie mama jakimś cudem znalazła mu na przecenie z działu męskiego. Czekał na mamę w domu. Nawet zrobił jej herbatę. Nagle usłyszał jak jedzie laretka pogotowia. Nie codzienny był to widok na jego wsi. Zakrył na moment uszy i ku jego zdziwieniu po momencie syreny ucichły. Wyjrzał przez okno. Karetka zatrzymała się przed domem pani Hani.

Wybiegł z domu najszybciej jak potrafił. Można było powiedzieć, że buty zakładał jeszcze na podwórku. Wszyscy sąsiedzi wyszli z domów. Przed domem stała pani Jóźwiakowa... Pani Hania.
- Mamo?!- wydarł się James. Miał gdzieś, że ludzie spojrzeli się na niego jak na idiotę.
- Mamo!- krzyknął raz jeszcze kiedy nikt mu nie odpowiedział.
Wbiegł na podwórko pani Jóźwiakowej.
- Co się stało? Pani Haniu?- zapytał.
Pani Hania jednak nie odpowiadała. Zakrywała usta dłonią.
- Proszę mi odpowiedzieć!- krzyknął zaczynając biec do drzwi.
- Nie wchodź tam Erika! Nie! Kochanie, wszystko będzie dobrze...- zatrzymała go, przytulasem.
Co się do jasnej cholery działo?!
Po pół godzinie ratownicy wyszli z budynku. Jeden podszedł do Eriki i zapytał:
- To twoja mama?
On  nieśmiało pokiwał głową.
- Przykro mi... Nie mogliśmy nic zrobić.
- Nie!- wykrzyczał wyrywając się pani Hani z rąk- Nie!
- Uspokój się. - powiedział miłym głosem mężczyzna.

James jednak nie chciał się uspokajać. Zaczął krzyczeć, uderzać się po głowie, płakać... Sam nie wiedział co robi. Wpadł w coś rodzaju transu. Był w takim stanie, że nawet nie zauważył, kiedy dwóch ratowników go trzyma, a trzeci próbuje podać mu jakiś lek na uspokojenie. Kiedy mu się to udało James poczuł bardzo błogie ukojenie. Tak jakby nic się przed momentem nie stało, po czym zasnął.
        Obudziła go krzątanina. Chwilę mu zajęło, zanim się domyślił co się właściwie stało. Otworzył leniwie oczy. Chciał je przetrzeć, ale zorientował się, że jego lewa ręka przywiązana jest do łóżka. Na prawej zaś miał wenflon przez który powoli dopływały płyny z kroplówki.
Co tu się dzieje do cholery jasnej?
Zapytał sam siebie. Był w jakiejś śmiesznej koszuli okryty po szyję kołdrą. Na sali leżał sam.
Zorientował się, że za nim znajduje się standardowo guzik, który wzywa pielęgniarki.
Naciskał go wręcz więc w maniakalnym tempie.
Wtedy do sali weszła jakaś młoda dziewczyna, a za nią lekarz.
- Panienka Erika Verumes? Już jest panna spokojna?- zapytał lekarz.
- Co tu się dzieje? Co ja tu robię?!- zapytał szarpiąc ręką. Po momencie Zorientował się, że nogi też ma związane.- Rozwiążcie mnie!
- Moment Erika. Moment. Jesteś tu, bo strasznie źle zniosłaś śmierć mamy... Jest mi przykro... Rzucałaś się na wszystkich i krzyczałaś. Musieliśmy Cię związać bo inaczej zrobiłabyś sobie krzywdę.- tłumaczył doktor, rozwiązując nogi dzieciaka.
- Co teraz ze mną będzie? - zapytał przestraszony.
- Jutro panienko Eriko ,podobno ma po panienkę przyjechać ojciec panienki. - odpowiedział doktor.
James zaniemówił. Przecież on nie miał ojca! Co jest grane? Nie... To musi mu się śnić.
Hej! Przepraszam za przerwę jaką zapewne nastąpi w moim ff o Harrym. Teraz mam pomysł na nowe opowiadanie. Nie wiem jak wyjdzie , ale czuję potrzebę wstawienia go tutaj... Sama nie wiem czemu ;) Do zobaczenia kochani!  Miłego wieczoru!

Pamiętnik Jamesa Verumes IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz