Punkt

172 11 37
                                    

    Nadszedł czas...Przyszła szkoła. James bał się tam wracać, ale... Ale trzeba było. James po kilkunastu próbach ukrycia rurki zrezygnowałem. Zabezpieczył ją jedynie lepiej. Nawet ojciec ku jego zaskoczeniu miał zostać w domu aż do kwietnia! Zaskakująco długo jak na ojca...
  Pod szkołę podwiózł go Percy.
- Jak coś będzie nie tak, masz pisać, okej?- zapytał.
- Jasne.- odpowiedział James wysiadając.

     Standardowo czekała na niego Pola, która standardowo uścisnęła go w standardowym przytulasie.
- Aaaah!- zapiszczała- James!
- Mam coś dla Ciebie...- powiedział James wyjmując kopertę z wewnętrznej kieszeni marynarki.
Pola niepewnie na nią popatrzyła, ale otworzyła ją i zobaczyła najpierw zdjęcia. Były to zdjęcia wszystkich Verumesów pokolei z ich podpisami. James wyprosił o nie braci, mówiąc, że Pola jest ich prawdziwą fanką. Za nimi była jednak mała karteczka.
- Bon na obóz o tematyce jazdy konnej... Skąd wiedziałeś?! Nie trzeba było!- powiedziała zadowolona.
- Bo Cię znam- uśmiechnął się do niej.
Dopiero wtedy Pola zauważyła coś wychodzącego z jego nosa.
- Co ty masz w nosie?- zapytała.
- Taka rureczka...Jak nie mogę jeść to wcinam przez nią.- odpowiedział machając ręką, oznajmiając, że nie chce on dłużej ciągnąć tematu.
- No dobrze...Chodźmy na lekcję.
    Pierwsza była matematyka. James wszedł z
ręką przy twarzy, aby nikt nie zauważył cielistego plastra. Oko nauczycielki było jednak bardzo czujne.
- Co się Panu stało, panie Verumes?- zapytała w jego stronę.
- Ja...Ja...Nie ważne.- odpowiedział.
Cała klasa zwróciła się w jego stronę. Tymon zarechotał i wyszeptał, tak, aby jednak mógł to usłyszeć:
- Uposledzona anorektyczka, Żaklinka...

     Resztę lekcji większość się na niego lampiła jak sroki w gnat. Na przedoststniej jaką był WF James siedział na ławce czytając zwiadowców. Kiedy nauczyciel wreszcie odgwizdał przerwę James wyszedł jako pierwszy, aby uniknąć konfrontacji z chłopakami z jego klasy. Niestety mu się to nie udało...
- Żaklinka! Poczekaj!- powiedział Tymon łapiąc go za zwisający swobodnie kabelek.
- Zostaw to!- warknął.
Tymon puścił, bojąc się, że rzeczywiście może zrobić mu krzywdę.
- Co to Żaklinka?- zapytał- Włoski widzę odrosły...A co Żaklinka ma na rączce?!- zaśmiał się widząc świerzą bliznę na jego przedramieniu, kiedy chciał go popchnąć.
- Odwal się. Nie jest to twój zasrany interes!- mruknął chcąc walnąć go książką.
- Co tak agresywnie?- zapytał nagle Albert. Jego najlepszy kumpel.
- Odczepicie się? Czego ode mnie chcecie?- zapytał.
Byli na dość żadko uczęszczanym korytarzu szkoły, dlatego nikt by ich tu raczej nie nakrył.
- Oj, troszkę się podroczyć, Żaklinko...- powiedział Albert, dotykając jego włosów.
- Przykro mi, bo ja nie chcę. A teraz macie mnie zostawiać!
- Oj, Żaklina...Przez Ciebie mój tata jest na mnie wściekły i nie pozwala mi lecieć na Teneryfę! - warknął Tymon- Przepraszaj mnie! Co? Moja wina, że taki upośledzeniec jak Ty chodzi ze mną do szkoły? Doprawdy...- uśmiechnął się do niego jadowicie.
- Upośledzony to jesteś Ty. Chyba krew Ci do mózgu nie dopływa...Panie z biolmedu- wycedził przez zęby James.
- W mózgu nie ma krwi, ty mózgu!- zaśmiał się Apbert.
- Ach, macie racje! W waszym nie, bo wasze dawno są martwe!- uśmiechnął się do nich James.
- Przepraszaj na kolanach!- mruknął cały czerwony Kukaz.
- No, na pewno!- prychnął James.
Tymon złapał go za rurkę. James się przestraszył.
- Co? Boli? To dobrze! Przepraszaj na kolanach wredna suko!- warknął.
  Nagle na korytarzu zjawił się Will. Odciągnął najpierw Alberta, a potem złapał Tymona za kark.
- Jeden ruch...A wcisnę Ci taki punkt, który Cię uśpi, rozumiesz?- zapytał ostrym tonem, wędrując palcem po jego karku.
- Kim jesteś?!- zapytał przestraszony, w mgnieniu oka puszczając Jamesa i próbując się odwrócić.
- Duchem.- zaśmiał się Will- A teraz puszczaj mojego braciszka, bo Charlie się nie będzie z Tobą tak cackać...- powiedział przyciskając jakiś punkt na jego szyi, przez co Tymon syknął.
- Oh...Ja Cię tylko rozluźniam, bo jesteś jakiś spięty...- powiedział Will, robiąc lekki uśmiech i schodząc palcami dalej.
Ponownie gdzieś go wsadził, wywołując u Tymona głośny syk.
- No...To co? Przeprosisz, czy muszę Ci rozluźnić mięśnie języka?- zapytał.
- P...Przepraszam! Ale puszczaj! Błagam!- mówił Tymon cały czas sycząc.

James miał wrażenie, że Will naciska mu coś jeszcze, bo chłopak wcale się nie ruszył, a stał na baczność.
- Grzeczny chłopiec...A teraz na kolanka i przyżekasz, że już go zostawisz... Jak tylko się dowiem to chyba zrobię Ci masaż całego Ciebie...Jesteś strasznie pospinany...- powiedział sztucznie miłym głosem.
Tymon ukląkł, kiedy Will dalej trzymał go za szyję. James był zdziwiony, bo Albert go nie obronił, a siedział na podłodze przerażony.
- P...Przepraszam...Nie...Nie będę Cię...W... Więcej...Wyzywał.- powiedział, a do oczu zbierały mu się łzy.
- Oh...Jaki grzeczny...Możesz wstać z kolan, ale jeszcze raz...Jeszcze raz, a obiecuję, że nie będę tak delikatny jak jestem teraz... Wsadzę Ci całego palca pomiędzy Twoje mięśnie... - powiedział puszczając go.

Nie wiem kto był bardziej zaskoczony- James, Tymon czy może Albert... Wszyscy stali cicho.

Tymon od razu pobiegł przed siebie, a za nim Apbert.

- Jak? Nic Ci nie zrobił?- zapytał Will.
- N...Nie.- odpowiedział James- Gdzie Ty się tego nauczyłeś?! Co Ty mu robiłeś?!- zapytał zaskoczony.
Will przyłożył rękę do jego szyi i zaczął najpierw go masować, a potem nagle coś wcisnął. James jęknął.
- Właśnie to. Rozluźniałem mu mięśnie. - powiedział, tak jakby nie zrobił nic specjalnego- Nie musisz się z nikim bić, aby mieć nad nim przewagę...Widzisz? Jeszcze mu pomogłem tak na dobrą sprawę...- powiedział mu Will, kładąc dłoń na jego ramieniu.

W tamtym momencie przypunktował bratu. I to nawet bardzo!

Na ostatniej godzinie, jaką była fizyka Tymon nawet na niego nie spojrzał. A kiedy już to z przestrachem w oczach.

        W domu James pod wpływem dobrego chumoru zjadł nawet obiad. Cały! Bracia byli z niego dumni. Po posiłku dalej siedzieli przy stole, opowiadając o swoich przeżyciach w pracy czy szkole.
- Dziś mieliśmy LAB! Nie uwierzycie mi jak powiem wam, że wszystko zrobiłem dobrze i dostałem 6!- pochwalił się Charlie.
- Oh, to ładnie! - pochwalił go Ethan.
- My dzisiaj na chemi...Były alkohole... Babka gada, gada, gada... I dostaliśmy po różnych... I chłopaki wypili po kieliszku...- zaśmiał się Will- Nie skapnęła się, kiedy zamiast wódki była woda. Powiedziała, że musiał wywietrzeć, dlatego doświadczenie nie wyszło.
Bracia uśmiechnęli się.
- To ciekawie...Ale masz rację... Ona od zawsze ślepa była!- zaśmiał się Stanley.
- Ja dziś miałem wymarzony przypadek... Ach! Roztrzaskane kolano! Musiałem najpierw powyjmować jego pozostałości, a potem przykręcić...Było bardzo ciekawie!- pochwalił się Fred.

James nie wiedział jak można poruszać takie tematy przy jedzeniu...To było dla niego obleśne!

- A Ty James?- zapytał Percy ciekawy jego dnia.
- Ja...No nie wiem...- powiedział niepewnie. Nagle się orzywił i powiedział- Will powinien być masażystą!
- Co?- zapytał zdezorientowany ojciec- Dlaczego tak myślisz?
- No...Dziś trochę miałem...mini, mini problem... Z takim chłopakiem... Nie wiem co on ode mnie chcę... Ale no nie ważne. Will nacisnął mu coś na szyi, że się zwijał z rękami w górze i robił wszystko co mu kazał!- powiedział.
Will się zaczerwienił.
- Jak? Pokaż!- podekscytował się Percy.
- No, ale nie będę tego robił na was...No...- mówił zawstydzony.
- No to na mnie.- zaproponował Percy.
- Przełknij.- powiedział Will, podchodząc za niego. Nagle nacisnął ten dziwny punkt i powiedział:
- O kurcze...
- A potem przeszedłem tak...- powiedział przejeżdżając po nim dłońmi.
Percy miał dziwny grymas na twarzy.
- Jesteś napięty jak struna.- powiedział Will, odchodząc od niego.
- O kurcze...- jęknął Percy, chwytając się za kark.
- Rozluźniłem Cię po prostu...A, że to trochę boli...To wiecie...- powiedział siadając na krześle.
- Skąd Ty znasz tak anatomię dzieciaku...- dalej stękał Percy.
- Nie powiem co i kto mi czytał jak byłem mały...- uśmiechnął się do niego.
- Dobra robota synu... Czasem wziął byś przykład z brata, Charlie...Nie wszyscy muszą mieć połamane nosy po spotkaniu z Tobą...- mruknął Harry, mierząc Charliego wzrokiem.
- Oh tam...Wtedy są oznaczeni.- powiedział Charlie.- Mogą czuć się dumni i wyróznieni, że ich dotknąłem.- zaśmiał się.

Bracia razem z nim. Ale co poradzić... Charlie taki po prostu jest.

Hej! Jak się podobał rozdział? Mam nadzieję,  że fajny;) Miłego dnia kochani i do zobaczenia!

Pamiętnik Jamesa Verumes IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz