Rozdział 54

54 3 1
                                    

W końcu nadeszło upragnione wydarzenie na Jorvik. Uwielbiam gdy przychodzi czas Święta Jeździeckiego, które powoduje, że nasza więź z końmi umacnia się jeszcze bardziej. Zawsze staram się brać udział we wszystkich konkursach, które są organizowane w tym czasie.

Wpadłam na genialny pomysł na spędzenie jednego z dni. Już nie mogłam się doczekać.

- Jadę na przejażdżkę na szlak konny - powiedziałam magikowi, którego spotkałam przed cyrkiem. - Święto Jeździeckie obowiązuje, bo nie dadzą mi spokoju jeżeli nie skorzystam ze wszystkich przygotowanych przez nich atrakcji.

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

- Dzisiaj miała być zła pogoda. Jesteś tego pewna? - zapytał Ydris z troską.

- Na razie nie ma żadnych burzowych chmur. Wszystko będzie dobrze, a w razie czego będzie przecież ze mną Moonlight. Nie pozwoli, żeby stała mi się krzywda - wzruszyłam ramionami, głaszcząc mojego wierzchowca po szyi.

- Gdyby coś się działo, dzwoń. Obiecaj mi, że nie pojedziesz dalej, jeżeli zobaczysz zagrożenie.

- Oczywiście, ale nie martw się na zapas, na pewno nic się nie stanie - uśmiechnęłam się do magika. - A teraz muszę już jechać.

Wspięłam się na grzbiet konia i ruszyłam w drogę. Zanim dotarłam do szlaku minęło sporo czasu. Szlak Czerwonych Sznurków prowadził przez wzniesienia i las, ale był dobrze oznakowany, więc nie miałam problemów z orientacją. Słupy ze wstążkami były dobrze widoczne. Słyszałam jedynie szum drzew i odgłosy zwierząt, które przebywały w tej okolicy.

Niestety gdzieś pod koniec szlaku pogoda zaczęła się psuć. Nie chciałam zawracać, bo wiedziałam, że jestem już bardzo blisko końca i wystarczy tylko przywiązać czerwony sznurek i nie powinno zająć mi to dużo czasu. Pogoda jak z bicza strzelił diametralnie się zmieniła.

Zanim się obejrzałam, runął mocny, gęsty deszcz i zaczęło grzmieć. Krzyknęłam, widząc, że nieduże drzewo przed nami się zwaliło, bo nagle trafiła go znikąd błyskawica. Mój koń, Moonlight, stanął dęba ze strachu. Nie spodziewałam się tego i spadłam z niego na mokrą ziemię. Wierzchowiec uciekł w nieznanym mi kierunku, a ja leżałam w strugach deszczu na ziemi, ledwo kontaktując ze światem. Wiedziałam, że nikogo tu nie ma, ale nie byłam sama w stanie wstać. Byłam na siebie wściekła.

Bałam się, że może być jeszcze gorzej.

- Alice?! - krzyknął jakiś głos w oddali.

Nie wiedziałam, do kogo należy. Nie byłam tego w stu procentach pewna.

- Alice! - teraz rozpoznałam głos. To był mój chłopak.

Nie mogłam jednak mu odpowiedzieć.

Czułam, jak moje ciało drży, a ręce i nogi były miękkie jak z waty. Otworzyłam usta, ale z gardła wydobył się jedynie ochrypły, niezrozumiały szept. Wtedy też usłyszałam kroki zbliżające się do mnie. Teraz to naprawdę musiał już być Ydris.

- Alice, co się stało? - zapytał, pochylając się nade mną.

Próbowałam powiedzieć mu wszystko, co się działo, ale słowa zatrzymywały się gdzieś w gardle. W końcu tylko jęknęłam z bólu. Ydris podniósł mnie delikatnie i przytulił do siebie. Czułam jego ciepło i zapach. To było właśnie to, czego potrzebowałam teraz najbardziej.

- Cii, spokojnie. Nic ci nie będzie, bo jestem przy tobie - usłyszałam jego uspokajający głos.

Zacisnęłam powieki i pozwoliłam, by jego głos i dotyk wypełniły moje zmysły. Nie było już ważne, co się stało wcześniej, bo teraz czułam się bezpiecznie.

MagAlice StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz