8. Gnijąca panna młoda

504 14 29
                                    

To się stało dzisiejszej nocy...

~*~

Pustka była jedną z najciekawszych rzeczy na tym świecie.

Bo czymże tak właściwie była? Utratą całego naszego świata, czy pojedynczego elementu budującego go? Utratą kogoś lub czegoś? Nonsens, przecież wówczas dalej dzierżyliśmy w naszych rękach jakąś jej cząstkę. Czy niczym mogliśmy określić zachowane wspomnienia, tajemnice i dalej żywe uczucia? Czy te gruzy dawnego świata nie liczyły się zupełnie, że dało się z czystym sumieniem powiedzieć, że nie ma się nic?

Chciałam wierzyć, że tak nie było, bo w innym wypadku świat okazałby się miejscem okrutniejszym, niż zakładałam z początku. Wizja, że w przyszłości mogę uczynić z kogoś swoje wszystko, a później go nieodwracalnie utracić, stanowiła najskrytszy lęk, o którym bałam się mówić na głos. Pragnęłam się jakoś uchronić przed tym kręgiem cierpienia, jak mama, ale obawiałam się, że nie potrafię. Obawiałam się, że pragnienie miłości zwycięży nad strachem, wystawiając mnie kompletnie nagą przed siłą tego niszczycielskiego uczucia.

Nie posiadałam w swoim życiu wiele, więc jakże miałam zaakceptować myśl, że kiedyś i to zostanie mi brutalnie odebrane?

Krople deszczu płynęły wzdłuż okna, idealnie współgrając z moim posępnym nastrojem. Pomimo późnej pory i zmęczenia nie potrafiłam zmrużyć oka. Myśli niczym plaga szarańczy zalewały mój umysł, niszcząc każde dobre wspomnienie i pozytywną myśl.

Jakież to dziwne, że człowiek niszczy sam siebie w najokrutniejszy sposób.

Jakież to dziwne, że nie potrafi uciec przed swoją naturą.

Poważnie zirytowana własnymi przemyśleniami podniosłam się z łóżka. Po obecności Gabriela nie było już śladu, co upewniło mnie w przekonaniu, że musiał wyjść kilka godzin temu. Nie czułam jednak żadnego żalu na tę myśl, gdyż i tak byłam mu w jakiś dziwny sposób wdzięczna.

Był jedną z nielicznych osób, które tak bezbłędnie potrafiły wyrwać mnie z otchłani własnych problemów i lęków.

W całym mieszkaniu dało się usłyszeć jedynie dźwięki moich kroków, kiedy wśród ciemności skierowałam się do kuchni. Skrycie liczyłam, że może napicie się czegoś pomoże mi zasnąć albo chociaż odgonić wizje, których nie chciałam mieć w środku nocy.

W akompaniamencie deszczu uderzonego o parapet wkroczyłam do pomieszania. Co najbardziej mnie zaskoczyło, w progu spostrzegłam, iż z jadalni bije jakaś smuga światła.

Zmarszczyłam zaniepokojona brwi. Mogłam dać sobie rękę uciąć, że nie Gabriel nie zostawił zapalonego żadnego światła. Poza tym w mieszkaniu nie mieliśmy żadnej lampki bądź żarówki bijącej tak pomarańczowym blaskiem.

Wręcz boleśnie powoli weszłam w głąb kuchni. Dzięki temu, iż od jadalni dzielił ją jedynie marmurowy blat, bez problemu mogłam zlokalizować źródło światła.

Serce stanęło mi w piersi, kiedy spostrzegłam, jedną, długą świeczkę na stole. Swoim blaskiem idealnie oświetlała bukiet czarnych róż znajdujący się w porcelanowym wazonie. Ogień sprawiał, że złote płatki omal nie błyszczały, roznosząc po mieszkaniu zapach czegoś metalicznego, lecz nie to było najbardziej przerażające w tym wszystkim.

Samotna łza pociekła wzdłuż mojego policzka, kiedy obserwowałam plecy jakiegoś mężczyzny. Zajmował on miejsce u szczytu stołu, tyłem do mnie. Prócz ciemnych ubrań i czarnych włosów nie widziałam nic innego. Żadnego znaku szczególnego.

LaleczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz