24. Znudzony lew i nadpobudliwe lwiątko

395 12 23
                                    

Dni mijały mi spokojnie.

Po powrocie do domu praktycznie ani razu nie rozmawiałam z mamą. Ba, nawet nie jadłyśmy razem posiłków. Obie całe dnie przesiadywałyśmy z dała od siebie. Ja spędzałam czas głównie w swoim pokoju, kurując się, a ona w pracy.

Na początku strasznie bolała mnie jej oschłość i brak zainteresowania. Wcześniej albowiem potrafiła nie puścić mnie do szkoły przez zadrapanie na kolanie. A teraz? Teraz zachowywała się jak tak, jakby jedno spojrzenie w moją stronę miało ją kosztować utratą wzroku.

Nie pytała również o to, gdzie byłam dwa dni. Skąd mam te obrzydliwe rany. Czemu co noc płaczę.

Zachowywała się tak, jakbym była cieniem. Jakbym była lalką, która kiedy się psuje, traci swoją wartość.

Niemożliwym było opisanie bólu, jaki czułam, gdy o tym myślałam. Z całych swoich sił próbowałam samą siebie przekonać, że sobie coś dopowiadam. W końcu nigdy nie mogłam narzekać na kontakt z mamą. Zawsze się o mnie troszczyła i pilnowała mojego komfortu, zatem czy jedna sytuacja mogła wszystko zrujnować? Czy jeden błąd jest w stanie zaprzepaścić miłość pielęgnowaną latami?

Takie myśli krążyły mi po głowie, kiedy siedząc przy stole, nieśmiało na nią zerkałam spod rzęs. Ta niczym niezmartwiona piła kawę, wpatrzona w ekran telefonu.

— Może... — zaczęłam w pewnym momencie, bawiąc się łyżką, którą mieszałam swoją herbatę. — Może dziś coś razem porobimy?

Postaraj się.

Co takiego? — zapytała niby to miło, lecz wciąż zapatrzona w komórkę.

Z nerwów wbiłam sobie paznokcie w zewnętrzną część dłoni.

— No nie wiem... Na przykład obejrzymy razem jakiś serial? — spytałam cicho. — Albo po prostu coś innego, jeśli nie chcesz.

— Dziś zostanę dłużej w pracy. Nie każdy ma przerwę świąteczną — odrzekła, sięgając po filiżankę. — Ludzie pracują, kochanie. Nie bądź głupiutka i nie myśl, że mogę wszytko tak nagle rzucić.

Skarcona niczym dziecko przeniosłam spojrzenie na swoje dłonie z brzydkimi ranami w kształcie półksiężyców.

— To może jutro?

— Nie wiem, czy znajdę czas.

Pokiwałam ze zrozumieniem głową. Czego ja niby teraz oczekiwałam? Że po tym, jak nie wiedziała o moim położeniu przez dwa dni, wszystko wróci tak łatwo do normy?

Z szczypiącymi od łez oczami patrzyłam, jak mama wstaje od stołu. Bez ani jednego spojrzenia bądź gestu odniosła brudne naczynia do kuchni, by ostatecznie rzucić jedynie:

— Wrócę późno.

I to tyle. Nic więcej nie powiedziała. Tak po prostu, jakby to była najłatwiejsza rzecz, założyła płaszcz i czarne szpilki, po czym wyszła z mieszkania w akompaniamencie trzasku drzwi. Zostawiła mnie tam samą, chociaż doskonale widziała, iż niewiele mi brakuje do kompletnego rozklejenia się.

Przytłoczona odrzuceniem bez zawahania podwinęłam rękawy bluzy, aby z całej siły wbić sobie końcówkę łyżki w skórę. Wystarczająco bardzo, by przez kilka minut nie móc poruszyć kończyną przez ból i wystarczająco bardzo, by mieć siniaka na kolejne dni.

Wiele osób nie zrozumiałoby, czemu to sobie robię. Czemu potrafiąc kontrolować własny smutek, świadomie siebie krzywdzę.

Ale te same osoby nie zrozumieją odczuwania satysfakcji z namacalnego dowodu mojego cierpienia. Nie zrozumieją, jak to jest czuć nutę zadowolenia z zyskania świadomości, iż nie tylko oni są w stanie mnie skrzywdzić. Ja również to mogę. Ja również potrafię sobie coś zrobić.

LaleczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz