23. Sen

492 15 28
                                    

Śniłam. Tak mi się przynamniej wydawało.

Pierwszym bowiem, co ujrzałam, były pokryte śniegiem gałęzie drzew i gwiaździste niebo, które sprawiło, że mój dotychczas rozszalały oddech niebezpiecznie zwolnił.

To takie niesamowite, ile jest w stanie znieść ludzka psychika. Co potrafi wykreować mózg ludzki, aby tylko uniknąć zderzenia się z brutalną rzeczywistością.

Zdałam sobie z tego sprawę wtedy, kiedy nie pamiętałam, co robiłam tego dnia. Z kim rozmawiałam, z kim się śmiałam i przez kogo płakałam. Nie pamiętałam, ile mam lat, jak się nazywam ani jak wyglądam. Tak właściwie to wydaje mi się, że na pewien czas w ogóle wyparłam z siebie myśl, że żyję.

Leżąc na śniegu w rozdartej sukience, potarganymi włosami i rozmazanym makijażem, nie czułam nawet chłodu. Strachu, wstydu czy zmęczenia również.

Byłam tylko ja i te dwie piękne kobiety.

Z tego całego koszmaru tylko je zapamiętałam. Nie umiałam co prawda przyjrzeć się niczemu więcej niż włosom i białym, długim sukniom. Jedna z nich, z blond włosami, cały czas mnie obserwowała, budząc we mnie pragnienie skrycia się w jej ramionach. Stojąca zaś naprzeciw niej brunetka patrzyła na mnie w inny, bardziej niepokojący sposób. Trudno mi to wyjaśnić, ale wiem, że się jej bałam.

Później znowu zapanowała ciemność. Nie da się stwierdzić, ile trwała, gdyż czas w moim świecie przestał istnieć. Ja przestałam istnieć.

Kiedy ponownie otworzyłam oczy, nie znajdowałam się już w lesie. Tak szczerze to nie wiedziałam, gdzie. Wiem jedynie, że otaczała mnie ciepła, bliżej nieokreślona poświata, a nade mną... A nade mną stał on.

Nie wiem, kim był, bo podobnie jak w przypadku kobiet on także wydawał się być rozmyty. W pamięci zachowało mi się jedynie to, jak pogłaskał mnie po czole, które po chwili ucałował.

Ale i on zniknął. Zniknął, zostawiajac mnie sam na sam z nim.

Z James'em.

Tak jak wcześniejszych postaci nie potrafiłam rozpoznać, on był wręcz nad wyraz wyraźny. Obserwując mnie tymi swoimi przerażającymi, szarymi oczami, uśmiechał się tak samo, jak wtedy, gdy kazał mi patrzeć na... na...

Nie pamiętałam tego, co przeżyłam dzisiejszego wieczoru. Nie pamiętałam tego, co mnie tak bardzo przerażało, ale nagły ból w klatce piersiowej nie pozostawiał żadnych złudzeń. Stało się coś złego, ale co? Dlaczego nie rozumiałam własnego lęku?

Kiedy Roots postawił pierwszy krok w moją stronę, bańka pękła. Niemal czułam, jak jej szklane ściany pękają. sprawiając, że cały odsunięty ból uderza we mnie z podwójną siłą.

Trwało to tylko chwilę. James po sekundzie zniknął, a mnie otaczała ta sama, ciepła poświata. Poświata, w której był jego głos.

Głos, który nie zdążył.

~*~

Z wahaniem i ogromną niechęcią zdobyłam się na otworzenie oczu. Co prawda okropny ból głowy oraz ciała kompletnie mnie do tego nie zachęcały, ale nie mogłam oprzeć się chęci sprawdzenia, na czym tak właściwie leżę. Wczoraj bowiem... Ostatnim, co zapamiętałam, to chłód a także gałęzie wbijające mi się w plecy.

Zaniepokoiłam się, kiedy ujrzałam nad głową baldachim, którego z pewnością wcześniej nie widziałam. Wystraszona chciałam spróbować rozejrzeć się po nieznanym mi pomieszczeniu, czego ostatecznie nie uczyniłam. Pierwszą trudnością na mej drodze okazał się ból. Drugą, jak podejrzewałam, mokry ręcznik na moim czole. A trzecią...

LaleczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz