30. Czy szczęście jest prawdziwe?

386 10 23
                                    

— Czy szczęście jest prawdziwe?

Kącik ust pani Meyers ledwie widocznie zadrżał na dźwięk głosu chłopca, który odezwał się po raz pierwszy w przeciągu pół godziny.

— Czy szczęście jest prawdziwe — powtórzyła wolniej, ważąc każde słowo w ustach. — Skąd takie pytanie, Gabrielu?

Siedmiolatek ubrany w ciemną koszulę i spodnie z szelkami nawet na nią nie spojrzał. Dalej niestrudzony niczym malował granatową kredką na białej kartce. Burza czarnych włosów osłaniała całkowicie jego bystre oczy oraz nienaturalnie blade czoło.

Gabriel był pięknym dzieckiem. To pomyślała, gdy pierwszy raz go zobaczyła w poczekalni, oraz o tym myślała za każdym razem, gdy opuszczał jej gabinet.

Zdawszy sobie sprawę, że siedmiolatek nie raczy jej genezą swojego pytania, poprawiła na nosie oprawki czarnych okularów. Przenikliwymi niebieskimi oczami śledziła każdy ruch, który wykonał z wręcz nieprawdopodobną jak na dziecko elegancją. Zupełnie niczym mały królewicz urodzony do życia w bogactwie i luksusie.

— Ostatnio pomalowałeś całą kartkę na czarno — rzekła aksamitnym głosem. — Dlaczego akurat na ten kolor?

Spojrzawszy ostatni raz na swoją pracę, Gabriel uniósł spojrzenie dwukolorowych oczu wzbudzających w kobiecie zawsze to samo. Niepokój. Jakby był lalką pozbawioną wszystkiego, co żywe.

— Lubię czarny — powiedział grzecznie.

— Czemu?

— Bo zawsze jak jest ciemno, łatwo się schować — uśmiechnął się delikatnie. W czasie każdej wizyty uśmiechał się w ten sam sposób. W sposób dający złudne wrażenie, że chce ją tymi półsłówkami nakierować na ukrywaną prawdę, która przecież była ich sekretem.

Pani Meyers była psychiatrą od dwunastu lat.

I w przeciągu tych dwunastu lat nie miała okazji poznać pacjenta równie niezwykłego, co on.

— Przed czym chciałbyś się chować? — pytała dalej, wiedząc, że w jakiś dziwny, zupełnie niewytłumaczalny dla niej sposób, to lubił. Lubił być pytany i jeszcze bardziej lubił dawać takie odpowiedzi, by liczba kolejnych pytań wzrosła dwukrotnie.

Gabriel zerknął na swój tajemniczy rysunek. Dużymi oczami, ozdobionymi wachlarzem gęstych rzęs śledził kontury swej pracy, na nowo tracąc wszelkie zainteresowanie swoją pani doktor.

Kobieta z trudem pohamowała westchnienie. Bóg jej świadkiem, że uwielbiała to dziecko. Uwielbiała patrzeć na jego ruchy, słyszeć odpowiedzi na nurtujące ją pytania oraz zastanawiać się, co siedzi mu w tej pozbawionej dziecięcej niewinności głowie, lecz czasem była najzwyczajnej w świecie zmęczona. Czuła się bezradna, gdy widziała, jak tak młody człowiek potrafi nie mówić nic przez półtora godziny, by patrzeć w jeden punkt przed sobą. Gdy słyszała od jego zatroskanego ojca, że znowu  przesiedział cały dzień w ciemnej szafie.

I wiedziała, że problem nie tkwił w tym, że nie potrafiła mu pomóc.

To Gabriel tej pomocy nie chciał. Jakby życie w ciągłym strachu napawało go niepokojącym komfortem psychicznym.

— Widziała pani kiedyś potwora?

Nawet nie drgnęła, gdy usłyszała jego uroczy głos.

— To go się boisz?

— Potwór dzieli ludzi — mówił dalej, biorąc do małej rączki ołówek, by nakreślić jakiś kształt. — Na szczęśliwych i takich, jak ja.

LaleczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz