3. Jezioro Łabędzie

791 16 24
                                    

Na czym my to...

— Zgubiłaś się?

A no tak.

W swoim życiu zaliczyłam wiele, ale to naprawdę wiele żenujących sytuacji. Czy to zepsułam coś w sklepie, czy wylałam na kogoś sok porzeczkowy. Za każdym razem towarzyszyło mi wtedy palące uczucie wstydu i minimalna dawka adrenaliny, lecz nigdy te uczucia nie wiązały się ze strachem.

Ten jeden raz był inny od pozostałych. Owszem, zażenowanie niemal rozrywało mi żyły od środka, sprawiając, iż chciałam zniknąć, aczkolwiek to ogarniający najmniejszy skrawek mojego ciała lęk górował nad całą resztą paletą emocji. Nogi miałam wręcz przyklejone do drewnianych paneli.

Przez pierwsze sekundy bezczynnie wpatrywałam się jedynie w jakiś czarny materiał, ściskając przy okazji w dłoni ramkę ze zdjęciem tajemniczej kobiety. Pomimo iż na początku znalazłam szczątki odwagi do odwzajemnienia spojrzenia tajemniczego przybysza, tak po krótkim kontakcie wzrokowym ona sama stwierdziła, że nie nadaje się do takiej roboty. Także zostałam kompletnie sama, bez ani jednej deski ratunku.

— Ja... Przepraszam. Szukałam po prostu Victora — niemal wyszeptałam, starając się nie rozpłakać. No jeszcze tego tylko mi brakowało.

Mężczyzna nie odpowiedział, co sprawiło, że poczułam się jeszcze gorzej. Serio zamierzał teraz tak tylko na mnie spoglądać i nic nie mówić? Miała to być jakaś forma kary, czy co?

Zaciągając się większą dawką powietrza, jakby te miało być serum odwagi, znów uniosłam głowę. Tajemniczy brunet, tak jak podejrzewałam, ani na moment nie oderwał ode mnie spojrzenia.

A ja aż musiałam zamrugać, by upewnić się, że jest on prawdziwy. Bowiem był on taki...

Piękny. Przerażający i piękny jednocześnie.

Krótkie hebanowe włosy o idealnej długości do przeczesania ich palcami smagały mu blade niczym kartka papieru czoło. Ostre i dojrzałe rysy twarzy w połączeniu z zaciśniętymi w prostą linię jasnoróżowymi, pełnymi ustami dodawały mu nieopisanej aury tajemniczości i niebezpieczeństwa. Jednakże tym, co najbardziej zaskarbiło sobie moją uwagę, to jego oczy.

Otoczone wachlarzem gęstych, ciemnych rzęs. Prawe oko kolorem przypominające głębiny oceanu, w którym niemożliwe jest dostrzeżenie chociażby własnej ręki, a drugie tak intensywnie zielone, jak las budzący się do życia tuż po zimie.

Spojrzenie miał twarde i enigmatyczne. Nie potrafiłam z jego twarzy wyczytać absolutnie nic. I już nawet nie chodziło o to, że ziała ona pustką, a po prostu... Nie wiem. Nie umiałam tego ująć w słowa, ale to nie był rodzaj tego bohatera, który pod płaszczem zimna kryje w sobie piękne wnętrze.

Prędzej śmiałabym rzec, że to, co w nim siedzi, z pewnością nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego.

Gdy ten dalej nie śmiał się odezwać, pozwoliłam sobie przeskanować jego gigantyczną sylwetkę. Przy czym tutaj wcale nie żartowałam. Już Victor wydawał mi się olbrzymem, ale ten mężczyzna całkowicie zakrzywiał mi ten obraz. Na sto procent miał z dwa metry, o ile nie więcej. Nie był co prawda jakoś specjalnie napakowany, lecz pod materiałem czarnej koszuli szło ujrzeć mięśnie, które wręcz krzyczały o jego sile. Ach, no właśnie, koszula. Dzięki temu, iż jej pierwsze guziki były rozpięte, a rękawy podwinięte, miałam swobodny dostęp do bezwstydnego oglądania tatuaży zdobiących bladą skórę.

— Nazywa się Anastasia — rzekł wreszcie cichym i spokojnym tonem. Dość dziwny kontrast do samej barwy jego głosu, która była wyjątkowo niska i zachrypnięta. Mógł mieć, nie wiem, strzelam, z około dwadzieścia cztery, pięć lat, a brzmiał na trzydzieści pare.

LaleczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz