Pensjonat oświetlało jedynie słabe światło sączące się z jednej, podstarzałej latarni.
Gdyby nie ona, cała okolica zdana byłaby jedynie na słabe światło księżyca, które tej nocy zostało całkowicie stłumione przez kłęby gęstych, ciemnych chmur. Śniegu było wszędzie tak wiele, że z trudem szło się poruszać, a świszczący wokół wiatr wcale nie poprawiał wizerunku osamotnionego budynku.
Kątem oka spojrzałam na Gabriela, który trzymając mnie cały czas na rękach, próbował się przedostać do wejścia bez ryzyka, że się poślizgnie. Jego twarz dzięki przechowywanym w schowku chusteczkom nie była już cała brudna, co na nowo przywróciło mu wizerunek zwyczajnego, kulturalnego człowieka.
Jak bardzo nie pasowało to do tego, co nie tak dawno widziałam.
Kiedy dostaliśmy się do ciepłego wnętrza, dzwonek nad drzwiami zabrzęczał. Stara recepcjonistka uniosła zaalarmowana naszą obecnością wzrok, by po chwili ponownie wrócić znudzona do krzyżówki, którą rozwiązywała.
— Cisza nocna jest od dwunastej do szóstej — rzuciła zgryźliwie, podjąć Gabrielowi klucz. Patrzyła na nas tak, jakbyśmy byli kochankami na wyjeździe służbowym.
Gabriel nie skomentował cichej uwagi staruszki, a jedynie złapał mnie za rękę, prowadząc w stronę ciemnego korytarza. Wiało tu tak przerażającą pustką. I nie wiem, czy powodem tego była późna pora, czy też zapomnienie tego miejsca.
Wchodząc do pokoju, od razu w oczy rzuciło mi się duże małżeńskie łóżko. Cały pokój tak na dobrą sprawę nie wyglądał wcale źle, gdyby nie brudne ściany. I kurz na meblach. No i zdechła mysz w rogu.
Gorzej jakby była żywa.
Wiem, to brzmi okropnie, ale naprawdę panicznie się ich bałam. Tak samo jak robaków, szczurów, węży, pająków.
— Livi? — zapytał się mnie, delikatnie odwracając mnie w swoją stronę. Spojrzeniem uważnie prześledził moją wyzbytą z jakiekolwiek emocji twarz. — Dobrze się czujesz?
— Zabiłeś ich — wyszeptałam, zapowietrzając się. Wypowiedzenie tego na głos było znacznie gorsze niż samo myślenie o tym. — Ty naprawdę ich...
— Mówiłem ci — przerwał mi, prostując się. — Nie jestem kimś dobrym. Nie w twoich oczach.
— Ale nie musiałeś...
— Właśnie. Nie musiałam, ale chciałem — powiedział, łapiąc mnie za policzki. — Nie rozumiesz? Tak będzie zawsze. Zawsze jak ktoś cię dotknie za zgodą, czy też nie, będę miał takie myśli. Zawsze będę chciał kogoś skrzywdzić.
— A mnie? — zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. — Mnie byłbyś w stanie skrzywdzić?
Gabriel przekrzywił głowę w bok, badając wzorkiem moją postawę. Oczami skakał po całej mojej twarzy, jakby to na niej szukał odpowiedzi.
— Nie wiem — rzekł wreszcie cicho. — Wiem jedynie, że nie mógłbym cię znienawidzić.
Ramiona mi opadły, kiedy wypuściłam powoli powietrze z płuc. Gabriel był... wyjątkowy. O ile w ogóle takiego określenia można było użyć w jego przypadku. Był nieobliczalny. Cichy, spokojny, mądry, a przy tym bezwzględny i niewahający się nad dokonaniem niemożliwego dla zwykłego człowieka wyboru. Jakaś część mnie chyba nawet się go bała. Tego, co mógłby zrobić, gdybym faktycznie go zraniła.
Ale przy tym nie potrafiłam sobie wyobrazić, by ten człowiek mógł mnie jakkolwiek skrzywdzić. Wszyscy ale nie on.
— Spróbuję zadzwonić do reszty — wymamrotałam, sięgając po telefon z kieszeni kurtki.
CZYTASZ
Laleczka
RomanceCora Collins przez siedemnaście lat prowadziła względnie idealne życie. Żyjąc w świecie wykreowanym przez swoją matkę, pełniła rolę pięknej, wystawnej lalki, którą każdy mógł oglądać, ale nigdy nie dotknąć. Zawsze ubrana w delikatne sukienki i pięk...