PROLOGUS:

56 2 1
                                    

               Od zawsze lubiłam ogień. Fascynował mnie. Często powtarzano mi, że miałam skłonności do piromani, że zbyt mocno ryzykowałam po raz kolejny bawiąc się płomieniami. Że był to objaw masochizmu, że czerpanie przyjemności z odczuwania bólu nie było normalne.

            Ale to sprawiało, że zaczynałam żyć. Zaczynałam czuć i nie uważałam się za to gorszą. Nie sądziłam byśmy byli za to potępiani gdyż dla nas stanowiło to kwintesencje wszelkich emocji, wszelkich odczuć i pragnień. A to jedynie dlatego iż my nigdy nie byliśmy normalni. Byliśmy spaczeni na swój własny sposób i żadne z nas nie chciało tego zmieniać.

           Lubiłam go oglądać, przyglądać mu się i go podziwiać. Kochałam, gdy jego iskry rzucały swą poświatę na moją skórę, gdy otulał mnie swym ciepłem oraz parzył niesłychanym żarem. Wzbudzał we mnie jakiś dziwny rodzaj zachwytu, mimo tego jak destrukcyjny i niebezpieczny potrafił być. I chyba właśnie to było najlepsze. Najbardziej przeze mnie upragnione i najmocniej odczuwane. Ten ból którym mógł mnie uraczyć, poparzenia którymi chłostał mnie ilekroć zbyt mocno rozdmuchiwałam jego żar.

            Najbardziej podobało mi się jednak to, że nikt nie mógł nad nim zapanować. Robił co chciał i nikt nie był w stanie go okiełznać. Nikt nie potrafił nad nim zapanować a ja uwielbiałam jego deprawujące oraz degeneracyjne działanie. Był inny ponieważ nie trzymał się ram. Ponieważ nie bał się obezwładnić swą mocą całego świata. Spowijał sobą każde istnienie, rozświetlał mrok i nie gasł.

            Był wolny.

           Przyjemność przynosiła mi zabawa płomieniami i świadomość, że w tak prosty sposób mogłam się nim poparzyć. A po takich zranieniach najczęściej zostawały blizny, które zaciekle leczyłam by na nowo wszcząć swą niezdrową obsesję. Rozjuszałam żar coraz bardziej, dmuchałam w resztki by ten rozbuchał się na nowo. Żarliwie polewałam benzyną tę iskierkę, byle tylko tliła się jak najdłużej, byle tylko przynosiła mi jak najwięcej przyjemności, byle tylko nigdy nie zgasła. Byle trwała przy mnie już zawsze.

          Sparzyłam się wiele razy, wiele razy cierpiałam, wiele też płakałam. Wylewałam łzy, spoufalałam się z chłostami oraz odegnałam myśli o rozgrzeszeniu. To wszystko jedynie po to, by ciągle być blisko niego.

           Ciągle w swojej kieszeni dzierżyłam zapalniczkę.

           Bo zawsze czułam, że był moim wszystkim. Mrokiem, światłem i zbawieniem. Nie potrafiłam inaczej, bo był czymś w rodzaju narkotyku, od którego łatwo się uzależnić, ale odstawienie go graniczyło z cudem.

           Świadomość niebezpieczeństwa, zagrożenia czy ewentualnego bólu, ciągnęła mnie, jakby była mi przeznaczona. A może była? Uwielbiałam poczucie strachu oraz niesamowicie intensywnych, sprzecznych emocji, jakie czułam gdy byłam blisko. Zbyt blisko. Rozświecał moje życie, sprawiał, że moje wygasłe wnętrze zaczynało iskrzyć, moje martwe oczy zaczynały płonąć. Był moim paliwem, moim powodem by codziennie starać się nie pozwolić mu zgasnąć.

          Bo to on był tym ogniem. Był tą iskrą, moim kochanym zapalnikiem

           A ja kochałam się nim bawić. Kochałam to, że któregoś dnia ten pochłonąć miał mnie w całości. Miał spalić mnie na popiół a te nędzne resztki mojego jestestwa rozwiać tak bym i ja nareszcie stała się wolna. Bym spełniła się w najdosadniejszym tego słowa znaczeniu. Słowa które kiedyś było nam obce, by po tak długim oraz pełnym cierpienia czasie stały się nam najbliższymi. Zasmakowaliśmy ich by pozwolić się im upodlić, zranić a następnie zgładzić.

             Bo jak to mówiła pewna piosenka, I've always liked to play with fire. A my bawiliśmy się z nim zbyt często i zbyt intensywnie, by wyjść cało z piekła jakie rozpęta gdy nastanie dzień naszego końca.




Rozdziały wstawiane będą co 4 dni, o wiele dłuższe niż prolog. (pierwsze rozdziały aktualnie są w trakcie niewielkiej korekty)


IGNITEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz