ROZDZIAŁ 54: CUPIS

2 1 0
                                    

VIVIEN:

 

Otworzyłam drzwi swojej sypialni, zastając w niej jedynie pustkę i niezrażoną niczym ciemność. Przekroczyłam próg pomieszczenia, odruchowo sięgając by włączyć światło. Żółtawa żarówka rozbłysła, rozjaśniając przestrzeń pogrążonej ciszą sypialni. Z przyzwyczajenia przeskanowałam wzrokiem szare ściany oraz wszelkie możliwe powierzchnie szukając jakichkolwiek mankamentów. Nie widziałam ich i nie miałam pojęcia czy napawało mnie to ulgą czy swego rodzaju zawodem.

Gdy wróciliśmy znad jeziora, poprosiłam Ashera by odwiózł mnie do domu. Byłam zmęczona, w dodatku jeszcze coś do zrobienia. Wiedziałam, że ten wieczór miał być tym, który dostatecznie mnie zniszczy. Chłopak niechętnie przystał na moją prośbę, odstawiając mnie niemal pod same drzwi. On również wył wyczerpany, widziałam po jego twarz jak bardzo miał już dość. Każde z nas potrzebowało jedynie odpoczynku, chwilowego resetu. Zbyt wiele spraw zwaliło nam się na głowy, nie byliśmy w stanie nad nimi zapanować. Ciężar problemów przygniatał nas z każdym dniem coraz dosadniej a my nie potrafiliśmy dłużej utrzymywać się na nogach. Byliśmy zbyt słabi, by poradzić sobie z tym, co nieuniknione zbliżało się w naszym kierunku. Czułam też dziwną gorycz, gdy podczas naszego pożegnania nie odezwaliśmy się praktycznie słowem. Odmówiliśmy jedynie wszystkim znaną sobie formułkę, co było na tyle mi obce i dziwnie bodące, że kompletnie nieprzyjemne. Nie miałam pojęcia skąd brały się te niezidentyfikowane odczucia, jednakże nie potrafiłam się ich wyzbyć bez względu na to, jak usilnie nie starłam się tego zrobić.

Nigdy niczego sobie nie wyznawaliśmy, nie wymagaliśmy od siebie wyłączności czy nawet nie rozmawialiśmy o naszej relacji. Można by rzecz, że ona nawet nie istniała. Zważywszy na nasze położenie oraz całokształt naszej znajomości, nie mieliśmy prawa by istnieć. Stanowiliśmy jedynie moment, coś ulotnego, co miało zniszczyć nas tak mocno jak nic co dotychczas miało miejsce. Byliśmy ślepi, po nie waż nie zauważaliśmy jak bardzo raniliśmy siebie nawzajem swoją bliskością. Nie potrafiliśmy jednak wybudować muru który rozdzieliłby nas w trwały i skuteczny sposób. Okazaliśmy się zbyt uparci i pewni siebie by potrafić uratować się na czas.

W tak krótkim i burzliwym czasie chłopak zdążył zdobyć szczególne miejsce moim sercu. Stał się kimś, kim do tej pory nie był nikt inny. To było wręcz uzależnienie, krzywdząca i wyniszczająca obsesja, jednak nie potrafiliśmy z tego zrezygnować. Stał się moim narkotykiem a ja niczym największa fanatyczka widziałam w zażywaniu go jedynie plusy. Nie interesowało mnie jak bardzo niszczył moje wnętrze z każdą kolejną przyjmowaną dawką.

To było nasze i nikt nie mógł nam tego odebrać. Należeliśmy do siebie, mimo, że nigdy oficjalnie nie wyznaliśmy sobie tego, co czuliśmy. Nie mówiliśmy o uczuciach bo żadne z nas nie potrafiło ich określić. Woleliśmy sądzić, iż to co się działo w samoistny sposób mogło się nazwać. Unikaliśmy rozmów, ponieważ nie potrafiliśmy się ze sobą kontaktować. Jednak nie musieliśmy, bo gesty znaczyły więcej niż słowa. A przynajmniej usilnie próbowaliśmy to sobie wmówić.

Nie potrafiłam wyobrazić sobie, by zniknąć miał on z mojego życia, mimo, że nie miałam praw by tak się czuć. Byliśmy wolni i od siebie niezależni, łączyła nas relacja której fundamenty były popękane i w całości się trzęsły. Nie mieliśmy szans na istnienie, a jednak wciąż próbowaliśmy sprawić, by było inaczej. Naiwnie budowaliśmy coś, co zawalić miało się przy pierwszym mocniejszym podmuchu wiatru. Czarnowłosy mącił w mojej głowie, w moich uczuciach i planach. By elementem, którego nie przewidziałam, nigdy go nie zaplanowałam. Pojawił się i nie zniknął, stał się jedyną bolesną stałą w moim życiu. Był zmienny, potrafił w ciągu sekundy diametralnie odmienić swoje nastawienie. Wciąż nie znałam jego głębszych intencji co do mojej osoby, nie potrafiłam go przejrzeć ani nie miałam pojęcia co sprawiło, iż stałam się jego obsesją. Był złym człowiekiem, niebezpiecznym i pełnym niestabilności potworem. Cechowała go arogancja, zobojętnienie i lodowatość. Był oschły i agresywny, nawet w stosunku do mnie. Irytował mnie jego cynizm, frustrowała wyniosłość i czułam obrzydzenie ilekroć myślałam o tym, czego musiał się dopuścić mimo tak młodego wieku. Ranił mnie najdotkliwiej i to właśnie jego dłonie zadawały najbardziej bolesne ciosy, po których nacięcia za nic nie chciały się wygoić. Bolały wciąż i wciąż, a ja mozolnie wykrwawiałam się za jego szczerą pomocą. Jednak to właśnie jego jadowite ramiona, uzależniający zapach i obezwładniające ciepło sprawiały, że nareszcie czułam się bezpiecznie. Czułam się tak, jakbym odnalazła tą iskrę, która pobudzić mnie miała do życia. Sprawiał, że płonęłam od najmniejszego dotyku, ożywałam od jednego spojrzenia. Nie chciałam tego, uważałam, że przywiązanie i uczucia były słabością, zwłaszcza te skierowane do niewłaściwej osoby.

IGNITEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz