ROZDZIAŁ 51: UT FIX

3 1 0
                                    

VIVIEN:

 

Z rozmachem otworzyłam drzwi prowadzące do sypialni Vincenta, sprawiając, że te z hukiem obiły się o ścianę. Przekroczyłam próg delikatnie zabałaganionego i surowo urządzonego pomieszczenia, rozglądając się dookoła. Nie często wstępowałam do pokoju brata, była to jego prywatna strefa, której nie pozwalałam sobie naruszać. Wchodziłam tam jedynie wtedy, gdy musiałam to uczynić. A tamtym momencie, nie miałam innego wyjścia.

Brunet uniósł głowę gwałtownym ruchem, delikatnie drgając od mocnego uderzenia i dźwięku, jaki ono wydało. Jego ciało spięło się na mój widok, jednak rozpostarta na łóżku sylwetka się nie zmieniła. Siedział na krawędzi materaca, wertując co rusz stosy kartek i druków trzymanych w dłoni. Poczułam gorycz zalewającą gardło gdy ten w reakcji na moją obecność, prędko schował trzymane przed sekundą dokumenty, upychając je w teczkę. Ukrywał coś, uważał, że nie byłam na tyle ważna w tej sprawie, by mnie w nią zagłębiać. Wolał skrywać prawdę, karmiąc mnie obłudą niż połasić się o szczerość. A ja wiedziałam, że kartki te swój udział miały w sprawie śmierci Michaela. Mojego przyjaciela. Nie miałam pojęcia, kiedy relacja między nam upadłą na tak boleśnie niski poziom. Nie byliśmy w stanie porozmawiać, nie wspominając o jakichkolwiek wyznaniach czy prawdomówności. Okłamywaliśmy siebie nawzajem, łgaliśmy sobie w żywe oczy. I żadne z nas nie miało zamiaru przestać.

Kiedyś tak nie było. Byliśmy blisko, łączyło nas coś więcej prócz więzów krwi. Ta zawiła, pełna miłości i wzajemnego zaufania relacja zniknęła, jak gdyby ktoś od tak ją wymazał. Straciliśmy to coś, co sprawiało, że byliśmy tak bardzo zżyci. Nić została zerwana, a my nie połasiliśmy się o próbę jej zawiązania. Bo co z tego, że byliśmy blisko, skoro dzielił nas ogromny kanion niedomówień i własnych racji. Nie byliśmy w stanie go ominąć, jednak najbardziej bolesne było to, że nie próbowaliśmy choćby podejść do jego krawędzi. Bo było nam wygodnie, gdy każde z nas znajdowało się po swojej stronie skarpy.

A szczelina z każdym kolejnym kłamstwem poszerzała się coraz mocniej.

- Mogłabyś pukać. – były to pierwsze słowa, które raczył wypowiedzieć do mnie po całokształcie sytuacji, która miejsce miała godzinę temu w salonie.

Po tym, jak brat wyprosił mnie z pomieszczenia, udałam się na dach, wypalając całą paczkę niebieskich Winstonów. Wróciłam do środka dopiero wtedy, gdy usłyszałam jak Adrien oraz Monthy opuszczają mój dom. Nie mogłam czekać do następnego dnia. Gdy tylko brat wszedł do swojego pokoju, policzyłam do pięćdziesięciu trzech, po czym zrobiłam to samo co on. Byłam pewna siebie i swojego zachowania, gdyż miałam dość całych tych zawirowań. Nie chciałam dłużej poddawać się ich woli i ulegle unikać spornych sytuacji. Chciałam nareszcie znaczyć dla nich coś więcej. Chciałam nie być już ciężarem.

Natomiast chłód, jaki jawnie bił od mojego brata porażał mnie do cna. Moim ciałem wstrząsały spazmy wściekłości, jednak tłumiłam je głęboko w sobie. Dawno nie byłam tak mocno zirytowana, sfrustrowana i po prostu zraniona. Wiele kosztowało mnie utrzymanie nerwów na wodzy, jednak wiedziałam, że nie zdziałam niczego, działając nazbyt impulsywnie.

Musiałam podejść do tego tam samo jak on. Na zimno i z dystansem.

Nie mogłam pozwolić sobie na wybuchy, przynajmniej nie w tamtym momencie. Nasza więź była krucha, nie mogłam sprawić, by Vincent całkowicie przestał się do mnie odzywać i postanowił sobie nie wyjawiać mi już nawet tych marnych ochłapów informacji. Panowałam nad szalejącym w środku huraganem nieprzyjemnych emocji, pozostając z wierzchu całkowicie obojętną.

IGNITEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz