ROZDZIAŁ 37: INNOCENTIA

5 1 0
                                    

VIVIEN:

Zatrzasnęłam za sobą ciężkie drzwi frontowe, czując jak lodowata atmosfera przepełniała moje ciało. W domu jak zwykle panowała ciemność oraz nieposkromiona cisza. Rześkie listopadowe powietrze wdzierało się przez uchylone w kuchni okna, przedostając się do pomieszczeń. Sprawiało, że wnętrze stawało się jeszcze chłodniejsze niż na co dzień. Przekręciłam klucz w zamku, po czym odrzuciłam go na półkę stojącą w rogu w korytarza. Zrzuciwszy buty z obolałych stóp, odłożyłam je, układając w rzędzie tuż obok innych par.

Przeszłam holem do środka budynku, owijając ramiona ciasno wokół klatki piersiowej. Przekroczyłam próg wejścia do kuchni, całkowicie pogrążonej w ciemności. Rzadko kto przebywał w domu, tym bardziej ostatnimi czasy. Przyzwyczaiłam się do samotności i cisza, jednak czasami i ta doprowadzała mnie do szaleństwa. Podeszłam powolnie do blatu kuchennego, odpalając podświetlenie LEDowe, umiejscowione pod górnymi szafkami. Rozglądnęłam się pomieszczeniu, w którym teraz panował klimatyczny półmrok. Z wiszącej na ścianie szafki wyciągnęłam szklankę, po czym napełniłam ją lodowatą wodą. W budynku słychać było jedynie moje ciężkie wdechy oraz krople uderzające od twardy materiał, z którego zrobiony został zlew.

Jednym haustem opróżniłam szkło, kojąc ty samym wyschnięte na wiór gardło. Przymknęłam powieki, czując jak głowa zaczynała mi pulsować, po czym sprawnie ponowiłam proces, delektując się chłodem wywołanym łechtającą przełyk cieczą. Z zamkniętymi oczami oparłam się pośladkami o marmurowy blat, z zimna bijącego od podłogi zawijając palce u stóp. Poczułam jak nieprzyjemne dreszcze przeszyły moje ciało, gdy nieopanowany wiatr musnął moje obojczyki swoim powiewem.

Zbliżał się koniec listopada, niebawem nastąpić miał grudzień. Święta tuż tuż, a wraz z nimi jeden z moich najmniej ulubionych momentów. Wzdrygnęłam się na samom myśl o tym, iż niedługo ponownie przeżywać miałam te wszystkie nieprzyjemności.

Boże Narodzenie stało jedynym czasem w ciągu całego roku, podczas którego cała nasza czwórka spotykała się twarzą w twarz. Matka jak i ojciec brali sobie wolne, przyjeżdżając na kilka dni do domu. Atmosfera jaka wtedy panowała w moim życiu w żadnym stopniu nie była taka, jaka powinna być w trakcie tego, jakże szczęśliwego momentu. U innych przedświąteczny czas przepełniony był uśmiechami i radością. W domach moich rówieśników panował czar miłości, a ciepło i troska przepełniały każdy dzień. Spędzali te kilka świątecznych chwil razem, rozkoszując się ich dobrem i ciepłem.

Prezenty, miłe słowa, przytulanie, rodzinna atmosfera.

Nigdy tego nie doświadczyłam. Nie miałam okazji, by zaznajomić się z tą tak bardzo uwielbianą przez wszystkich magią. Evelyn wracała na dwa dni przed wigilią, i pozostawała nie dłużej niż do 26 grudnia. Anton pojawiał się dopiero rankiem 24 grudnia i wyjeżdża następnego wieczora. Nie mieliśmy czasu na przystrajanie domu, gotowanie potraw czy śpiewanie pięknych piosenek.

Tata obdarzał nas o wiele większą empatią i otaczał chociaż minimalnym uczuciem. Przy nim czułam się naprawdę dobrze i komfortowo, gdyż nie czułam bijącej od niego niechęci i dystansu. Jednak na czas świąt, czyli czasu który spędzić musiał z naszą matką, całą jego troska wyparowywała. Oboje zachowywali się, jakby sama ich wzajemna obecność uwierała ich osoby. Nie utrzymywali kontaktu wzrokowego, nie spoufalali się ze sobą, nie zamieniali choćby słowa. Udawali, że się nie widzieli, że byli nieobecni, zupełnie sobie obcy. Tak było zawsze, ilekroć się spotykali się w jednym pomieszczeniu. Zazwyczaj jednak, starali się unikać, szerokim łukiem omijając pomieszczenia zagospodarowane przez drugą osobę.

IGNITEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz