ROZDZIAŁ 38: GEHENNA

4 1 0
                                    

VIVIEN:


Uchyliłam niemrawo ciężkie powieki, czując przeszywające całe ciało zimno. W pokoju było ciemno i przerażająco pusto. Pomacałam drugą stronę materaca, ale okazała się lodowata. Podniosłam się do siadu, niepewnie rozglądając dookoła. Nie dostrzegłam jednak niczego, prócz czerni i zawodu.

Nashton zniknął, a wraz z nim całe ciepło i bezpieczeństwo.

Wiedziałam, że to co się wydarzyło było jedynie chwilą słabością, próbą zapomnienia oraz w pewnym sensie odpokutowania. Nie było to niczym głębszym ani upodstawowanym emocjonalnie. Moja naiwna podświadomość liczyła jednak na to, że zostanie przynajmniej do rana. Że po tym wszystkim nie wróci tak po prostu do punktu wyjścia. Jak zwykle się przeliczyłam, jednak nie miałam mu tego za złe. Nie miałam prawa czuć się zawiedziona czy zostawiona, nigdy niczego sobie nie obiecywaliśmy ani nie uważaliśmy wzajemnej przynależności, a przynajmniej tak mi się wydawało. To co mi powiedział, sprawiło że moje postrzeganie jego osoby diametralnie się zmieniło. Nie uważałam go już jako egoistycznego aroganta bez krzty empatii. Nie widziałam już tego wyrachowanego, pełnego wyższości i patetyczności chłopaka. Widziałam w nim anioła, uwięzionego w ciele Tanatosa. Przed oczami miałam małego chłopca o hebanowych włosach i srebrzystych oczkach, który bał się opuścić własną łazienkę.

Wszystkie demony opuściły tej nocy z piekło, spotykając się w mojej sypialni. A ich przywódcą był piękny chłopak ze zniszczonym sercem.

Uniosłam się z łóżka, zrzucając z siebie ciężki materiał kołdry oraz puchowy koc. Chłodny wiatr owiał moje ramiona, które jeszcze niedawno temu wtulone były w ciepły tors Ashera. Ciarki machinalnie przeszły moje ciało na wspomnienie jego zapachu. Wciąż unosił się w ścianach sypialni, był na tyle intensywny, że nie dawał rady wywietrzeć nawet po tak wielu godzinach. Podeszłam do ściany i włączyłam światło, rozjaśniając pogrążony mrokiem pokój. Ostra jarzeniówka schowana pod kloszem żyrandola oślepiła mnie swoim blaskiem.

Miałam dziwne przeczucie, że przebywałam sama w domu, że zaraz wydarzyć miało się coś niedobrego. Jakby twa krótka chwila mojego wytchnienia i błogości miała być ciszą przed najpotężniejszą burzą. Intuicja podpowiadała mi, abym zadzwoniła do Ashera. Nie zrobiłam jednak tego, nie chciałam wyjść na desperatkę czy aby pomyślał, iż za dużo sobie wyobrażałam. Jednak wewnętrzny strach ściskał moje gardło. Postanowiłam zignorować dziwne kłucie w sercu, zwalając je na nadwyżkę emocjonalną. Niby nie miałam podstaw do odczuwania lęku, ale szpony obawy zaczęły zaciskać się na mojej szyi.

Gdy przyzwyczaiłam oczy do jasnego światła, zaczęłam skanować wzrokiem pokój. Okazał się zupełnie pusty, jakby nigdy nie przebywały w nim dwie osoby. W oczy rzucił mi się bukiet leżący na komodzie. Szybkim krokiem podeszłam do mebla, zgarniając w dłoń potężny pęk błękitnych chabrów, opasany szykowną wstęgą o odcieniu złota. Bukiet liczył kilkadziesiąt sztuk rozkwitniętych kwiatów. Był masywny i obszerny. Nie mogłam ująć w dłoń wszystkich łodyg, nawet ciasno opasana wstęga nie pomagała mi w ujęciu trzonu. Byłam w szoku tak potężnym, że nie skupiałam się na niczym innym.

Zdziwiona tym gestem ze strony Ashera, zaczęłam bliżej przyglądać się pięknie pachnącym kwiatom. To nie pierwszy raz, gdy dostawałam od niego kwiaty, jednak zazwyczaj były to pojedyncze sztuki. Nigdy nie silił się na tak obszerne podarunki, co wprawiało mnie jedynie w większe zakłopotanie. Ten bogaty bukiet sprawił, że mój żołądek ścisnął się ze stresu tak mocno, jak tylko był w stanie. Coś musiało być nie tak, a ja czułam to całą sobą.

IGNITEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz