ROZDZIAŁ 20: DOLOR

7 1 0
                                    

VIVIEN:

Oparłam plecami o chłodną powłokę drzwi, przymykając powieki i głęboko wzdychając. Moje życie było pasmem porażek i nie zapowiadało się, aby miało być lepiej. Wszystko mnie przytłaczało, miałam już dość. Nic nie rozumiałam, gubiłam się we własnych myślach i kłamstwach rozpowiadanych na lewo i prawo. Byłam tak bardzo zła. Zła na siebie, bo nie potrafiłam się otworzyć i tłamsiłam wszystkie problemy i rozterki w sobie, na Nashtona, bo psuł cały spokój jaki udało mi się opanować, na Paxa, bo grzebał w moim życiu na nowo wprowadzając chaos. Na wszystko. Nie panowałam już nad niczym. Słabo sypiałam. Znowu nawiedzały mnie koszmary, a widok wspomnień dzieciństwa nie dawał mi wytchnienia. Czułam się okropnie, byłam zmarnowana i zmęczona. Nie nadążałam i nie rejestrowałam tego, co się działo. Tyle pytań, ale na znikome odpowiedzi. Tyle kłamstw, ale żadnego uzasadnienia. Żadnej szczerości. Tyle wszystkiego, ale nic zrozumiałego. Nic bezsensownego, ale kompilacja bezpodstawności. Gdzieś w tym wszystkim zawieruszyła się moja zdolność logicznego myślenia i spokoju, a ujawniła wybuchowość i powróciło zakłopotanie i strach.

Strach, lęk i tak potworny ból.

Emocje, które towarzyszyły mi przez całe życie, które starałam się ukryć gdzieś w głębi siebie, zakopać. Zapomnieć. Właśnie teraz wracały, a ja nie byłam w stanie nic z nimi zrobić. Nic na nie poradzić.

Osunęłam się cicho na podłogę, a moje oczy wypełniły się słonymi łzami. Rzadko płakałam. Uważałam, że jest to oznaka słabości, a ja nie byłam słaba. Po tym wszystkim, nie mogłabym być słaba. Mój oddech delikatnie przyśpieszył, gdy pierwsza kropla cieczy wydostała się spod mojej półprzymkniętej powieki. Z ogromną mocą zacisnęłam dłoń w pięść, wbijając paznokcie we wcześniej powstałe tam rany. Strupy zostały rozdrapane.

Długie, przedłużane żele rozcięły moją tkankę, a mieszająca się ze łzami kapiącymi na rękę krew, rozwodniła się tworząc czerwone strugi na moich przedramionach okrytych bluzą z nazwiskiem chłopaka. Siedziałam po ciemku, zupełnie sama na zimnej podłodze, wsłuchując się w ciszę, mąconą jedynie swoim cichym szlochem.

Po chwili, uznałam że to nie miało sensu. Nie było sensu przeżywać czegoś, na co nie miałam wpływu, czego nie miałam możliwości cofnąć czy naprawię. Nie mogłam tego powstrzymać, nie zdołałam. Dlatego z twarzą umazaną wyschniętymi łzami i czarną bluzą z rękawem uciapanym zaschniętą krwią, ociężale podniosłam się z podłogi. Na drżących nogach podeszłam do stojącej tuż przy łóżku szafki, po czym z jednej z szuflad wyjęłam listek tabletek. Łyknęłam dwie pigułki na uspokojenie, zapijając je wodą.

W sypialni słyszalne było jedynie moje pociąganie nosem i głośne przełykanie śliny. Przetarłam policzki dłonią, nie zważając na makijaż. Zapewne i tak był już rozmazany.

Przymknęłam powieki, czekając aż leki wreszcie zaczną działać. Ataki paniki niejednokrotnie zdarzały się w moim życiu. Były jego nieodłączną częścią. Dlatego posiadałam cały zapas leków które były w stanie im zapobiec.

Gdy poczułam jak mięśnie mojego ciała zaczęły się rozluźniać, wypuściłam drżące powietrze ustami po czym po cichu opuściłam pokój, zamykając za sobą jego drzwi.

W całym domu pobrzmiewała jedynie cisza, a wszechogarniająca pomieszczenia ciemność nieco mnie rozluźniała. Wyszłam pospiesznie z domu, nie zważając na to, że dochodziła 3 w nocy i nie posiadałam kurtki, a na stopach miałam jedynie kapcie. Przeszłam przez teren podwórka, przekraczając bramę wjazdową posesji. Ulice oświetlała jedna licha lampa, a wokoło nie było żywej duszy.

IGNITEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz