ROZDZIAŁ 56: FINIS

3 1 0
                                    

NASHTON:


Cisza była czymś, co towarzyszyło mi znaczną część mojego życia, mimo tego, że było w nim tak zatrważająco gwarno i hucznie. Teoretycznie zawsze obok mnie znajdowali się inni Dla mnie jednak ciszą nie był brak dźwięków dobiegających z otaczającego mnie społeczeństwa a ta pustka która dudniła wewnątrz mnie. Te czeluści nicości które spowijały duszę od samego jej epicentrum. Mimo tego, że dobiegały mnie rozmowy innych ja od zawsze pogrążony byłem w ciszy. Otaczali mnie ludzie, a jednak ciągle byłem sam. Pozostawiony na łut szczęścia i niepewną przychylność losu. Nikt nie przejmował się tym, co się miało ze mną stać, mimo tego, że byłem istotnym elementem ich układanki. Wiedzieli, że nie pozwolę się pokonać, bo to właśnie cisza ukształtowała we mnie najgłośniejszą odmianę mroku. Nie przeszkadzała mi ona ponieważ lubiłem to, jak wielką mocą władała.

Była wyniszczająca, a proces zniszczenia który wszczynała ciągnął się powolnie i boleśnie. Za każdym razem ciążyła bardziej, a jej moc silniej oddziaływała na moją psychikę która i tak była potwornie spaczona. Zdawałem sobie z tego sprawę, dlatego później nie pozwalałem by oblegała mnie pustka. Wiedziałem, że jeżeli dałbym się jej zniewolić już nigdy nie odnalazłbym wyjścia. Uważałem, że gdybym pozwolił pogrążyć się jej jeszcze raz, skończyłbym usidłany tytanowymi pnączami najgrubszych pędów odmętów ciemności. Ugrzązłbym tam a moja dusza została by pogrzebana wraz z umierającym coraz dosadniej prawdziwym jestestwem. Jednak to chwila w której wsiadłem do własnego samochodu sprawiła, że ostatnie iskry tlące się w czeluściach mojego skalanego złem wnętrza zniknęły zastąpione palącym i piętnującym się bólem. Pierwszy raz poczułem się tak, jakby ktoś ostrymi niczym noże pazurami oderwał mi powalający odłam duszy, niczym jej nie zastępując. Pozostała po niej dziura z której czerń wylewał się hektolitrami, pokrywając cała powierzchnie ciała i umysłu. Zalewała zmysły, niszczyła narządy oraz zatruwała duszę. Była destrukcją o którą się prosiłem.

Nie odzywałem się ani słowem, mimo iż było to najcięższym z postawionych sobie do tej pory zadań. Używałem całej silnej woli by powstrzymać się od choćby najmniejszego gestu wykonanego w jej kierunku, od najdrobniejszego szeptu wypowiedzianego do jej ucha.

Pędziłem jedną z pobocznych dróg Exmore w skąpanym ciemnością aucie, próbując nie zerkać na siedzącą obok mnie dziewczynę. Byłem zbyt przepełniony nieokiełznaną i pierwotną furią by pozwolić sobie na zainicjowanie rozmowy. Bałem się tego co mogłyby wydostać się z głębi mnie ponieważ ponownie pozwalałem potworowi zawładnąć swoim wnętrzem. Moje place okryte zaschniętą cieczą zaciskały się na skórzanej kierownicy z każdą sekundą coraz mocniej, tak, że torebki stawowe pękały niemal samoistnie. Szczęka mi drżała od siły z jaką ją zaciskałem a wszelkie mięśnie umieszczone w moim ciele napięte były do granic możliwości. Bark, który zraniony został dość głęboką, kłutą raną bolał i krwawił mocniej przy każdym gwałtowniejszym ruchu ręką, jednakże mnie ten ból zaspokajał. Pomagał mi się opanować i nie wybuchnąć z nawarstwiającej się żądzy interwencji jednakże nie sycił tego demona czekającego niczym wulkan na erupcję.

Vivien nie odezwała się od momentu w którym pojawiłem się w zasięgu jej wzroku. Nawet na mnie nie zerkała, co irytowało mnie jeszcze mocniej. Była roztrzęsiona już wcześniej, doskonale o tym wiedziałem. Jednak to widowisko jakie zapewniłem jej pozbywając się zbędnych nam pachołków sprawiło, że wybuchła prawdziwym atakiem paniki i lęku. Drżała, a jej ledwo oschnięte policzki na nowo pokryły się mokrymi słonymi łzami.

Wiedziałem, że powodem jej stanu nie był nieudany zamach na nasze życia, a sposób w jaki poradziłem sobie z zagrożeniem. Dziewczyna do tej pory nie widziała we mnie namacalnego zagrożenia, co było poważnym błędem. Moim błędem, ponieważ to ja pokazywałem jej jedynie tę dobrą stronę. Owszem, była świadkiem niejednego z moich zadań, jednak to było najbardziej inwazyjne i pozbawione empatii. Postąpiłem źle, ukazując jej siebie w wersji innej niż ta którą byłem na co dzień. Ponieważ mimo iż względnie zdawała obie sprawę z tego kim byłem i czym się zajmowałem, jednak nigdy nie byłem taki w stosunku do niej. Nie wierzyła, że potrafiłem stać się potworem ciągu sekundy, dopóki nie widziała tego na własne oczy. Postrzegała mnie jako pracownika, nie jako wykonawcę.

IGNITEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz