ROZDZIAŁ 39: REACTIONEM

4 1 0
                                    


NASHTON:


Wpatrywałem się w twarz mężczyzny siedzącego naprzeciw mnie z obojętną miną. Nie wyrażałam nią niczego, ponieważ nie byłem w stanie wykrzesać z siebie resztek uczuć. Z mojej rozciętej wargi płynęła strużka ciepłej krwi, podobnie z rozwalonego łuku brwiowego i lewej dziurki nieco pokiereszowanego nosa. Prawdopodobnie złamane żebro zaczynało boleć mnie coraz bardziej, jednak nie dawałem poznać po sobie że chodź odrobinę mnie ruszało. Nie mogłem okazać słabości, wystarczyło że każdy dowiedział się, że Vivien stała się tą największą. Od zawsze byłem uodporniony na każdego rodzaju bóle, jednak ona stała się dziurą w żelaznej zbroi.

Siedzący tuż obok mnie Vincent Morque oraz Michael Miller wyglądali nieco lepiej niż ja, ich ciała i twarze nie były zmasakrowane, jedynie duszę zostały schłostane. Już siódmą pod rząd godzinę siedzieliśmy przywiązani metalowymi łańcuchami do niewygodnych, drewnianych krzeseł. Stęchlizna i metaliczna woń krwi przepełniała moje płuca z każdym oddechem, a ten zapach zaczynał mdlić mnie coraz bardziej. Półmrok panujący w niewielkim pomieszczeniu sprawiał, że moja głowa pulsowała a myśli w niej krążyły niczym wplątane w sidła huraganu. Krew zaczęła nie dopływać do moich dłoni, przez co utraciłem czucie w palcach.

Wszyscy trzej patrzyliśmy na siedzącego przed nami faceta z rządem mordu w oczach ale i pewną neutralnością, najzwyczajniejszą obojętnością. Byliśmy na to przygotowani od samego początku. Wiedzieliśmy, że któregoś dnia nastąpi ten moment, nie spodziewałem się jednak że będzie to miało miejsce tak szybko i w tak nieodpowiedniej chwili.

W zatęchłej i wilgotnej piwnicy w której przebywaliśmy, ciemność opanowywała dusze. Przypominały mi się sceny z dzieciństwa, podczas których to właśnie takie warunki towarzyszyły codziennym torturom bądź odbywanym za nieposłuszeństwo pokutą. Niemal na pamięć znałem ten smród, to poczucie bezsilności i nadciągający nieubłaganie ból. Ból, którym karmiłem się by zaspokoić wewnętrznego demona łaknącego krwi i cierpienia. Jedynie lampa naftowa stojąc na spróchniałym biurku oddzielającym nas od mężczyzny dawała nikłe światło, które swoimi promieniami raziło moje przyzwyczajone do czerni oczy. Dokładnie widziałem jego twarz. Tak bardzo chciałem móc go uderzyć, zetrzeć z niej ten arogancki wyraz i pełne chluby spojrzenie. Pragnąłem móc zacisnąć dłonie na jego szczupłej szyi, spoglądać w lodowate oczy, gdy te wydawałyby ostatnie iskierki życia na widok świata.

Stojąca obok niego, ubrana w elegancką czarną suknię kobieta ze splecionymi w ciasny kok włosami trzymała w ręku nóż z masywną rękojeścią o odcieniu złota. Jej lodowate, pełne grozy i nienawiści spojrzenie skupione było w głównej mierze na mnie.

Nieudolnie spróbowałem poruszyć palcami mojej dłoni spętanej do twardego obicia trącym łańcuchem. Praktyczne nie drgnęły, a ból wywołany odrętwieniem przeszył mięśnie ręki. Przybrałem jak najbardziej obojętny wyraz twarzy, starając się zignorować uczucie utraty czucia. Byłem z tego znany. Beznamiętny, bez serca i sumienia.

Ludzie sądzili że to było moim wyborem. Że chciałem taki być, że pragnąłem stać się takim człowiekiem. Nie chciałem, ale nie zawsze to czego chcieliśmy miało znaczenie. W moim przypadku, wszystko zostało wcześniej zaplanowane. Mój los był ukartowany, a moją rolą było granie pionka. Nie miałem na to wpływu. Większość myślało, że byłem wolny. Że nie miałem żądnych zobowiązań, że robiłem to, co tylko zapragnąłem. Uważali mnie za Boga, za kogoś, kto nie miał nikogo ponad sobą.

Prawda była jednak nieco boleśnie inna

W życiu nie istniały zbiegi okoliczności, a los nie kpił z nas od tak. Nie było czegoś takiego jak przypadki czy wpadki, każda akcja powodowała reakcje, a jej skutki odczuwalne były również przez innych. Vivien nie miała o tym pojęcia, żyła przekonaniem o tym, że życie grało na jej nerwach niczym najpiękniejsze pieśni na strunach. Kiedy się dowie, musiała się dowiedzieć. Jednak jeszcze nie teraz, nie w momencie w którym mrok przysłaniał nas oboje, a ja nie byłem w stanie wyciągnąć jej na promienie słońca. Naiwnie wierzyła w to, że zrządzeniem losu nasze drogi się ze sobą skrzyżowały. To zostało zaplanowane. Może nie do końca dokładnie tak jak miało to miejsce, ale jednak każdy z ich kroków miał wcześniejsze zapoczątkowanie i przeanalizowane skutki. Miałem jedno zadanie. Jeden odgórnie narzucony cel, którego spełnienie wydawało się banalnie proste i szczególnie przyjemne.

IGNITEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz