ROZDZIAŁ 36: ANGELUS

6 1 0
                                    

VIVIEN:


Piątkowego poranka znów nie dane mi było zobaczyć błękitnego chabra. Poczułam niewytłumaczalny ból, przenikający wnętrze ciała, który nie miałam pojęcia, z czego wynikał. Nie powinien był dawać się we znaki tak bardzo, a jednak nie byłam w stanie się go pozbyć. Po ciężkiej, nieprzespanej nocy, moje chęci do egzystowania zmalały do minimum. Byłam zmęczona, głowa mnie łupała. Nie miałam siły by się poruszać, nie wspominając o wykonywaniu czynności wymagających większej koordynacji ruchowej.

I to nie tak, że nieobecność szatyna stała się dla mnie koszmarem. Wreszcie uwolniłam się od jego toksyczności i nadpobudliwości oraz socjopatycznych skłonności. Jednak poczucie porzucenia i zapomnienia ciążyło na moich barkach, sprowadzając do punku ostateczności. Nie tęskniłam za nim, a jednak ze świadomościom tego, że nie dane mi będzie go zobaczyć, poczuwałam się gorzej niż zazwyczaj.

Po wczorajszej, dość nieprzyjemnej i ciężkiej wymianie zdań z bratem, nie byłam w stanie zmrużyć oka. Myślałam. Myślałam o tym, dlaczego do tego dopuściliśmy, co nas do tego doprowadziło?

Ponownie prześledziłam z dokładnością kopię umowy, podpisanej tego cholernego dnia, próbując doszukać się w niej luk czy choćby najmniejszych niedomówień. Niestety dla mnie, wszystkie jej warunki zostały sformułowane w sposób niepodważalny, tak bym nie mogła ich pominąć. Nie była w stanie sama się od niej wykaraskać, przynajmniej nie do zakończenia zadania, którego podjęłam - jak teraz myślę - zbyt pochopnie. Wiedziałam jednak, ze gdy zapewnię Vincentowi bezpieczeństwo, złamię zapisy kontraktu, zrywając wszelakie kontakty z dzielnicą. Myślałam też nad tym, by wyjechać, opuścić Exmore, a może i całą Virginię.

Nie było to złą opcją, w końcu nic mnie tu nie trzymało. Relacja pomiędzy mną a Vincentem nie wyglądała, jakby miała się złagodzić, przez co nie czułam na sobie presji pozostania z nim. Michael by zrozumiał. Zawsze rozumiał, nigdy mnie nie oceniał ani nie komentował, po prostu trwał przy moim boku. Rodziców nigdy nie było, tak naprawdę nawet gdy byli, nie widywałam ich nazbyt często. I niby czułam się wolna, samodzielna, wyzwolona. Jednak gdzieś w głębi siebie, czułam kujący ból na samą myśl o tym, że miałabym pozostawić Exmore na zawsze. Spalić wszystkie mosty, zburzyć zbudowane mury. Ale wiedziałam, że tak byłoby lepiej. Dla nas wszystkich.

Niebawem skończyć miałam szkołę, w moich planach nie przewidywałam na razie collegu. Zamierzałam niebawem rozpocząć pracę w kawiarni czy podobnym to tego miejscu, aby zbierać fundusze na własne mieszkanie. Z dala od całego syfu i kłamstw.

Ostatni rok w Exmore High School był najcięższy z dotychczasowych. Zbliżały się egzaminy końcowe, które dla większości stanowiły podstawą ich przyszłości. Ci, którzy wybierali się na studia, musieli napisać egzaminy celująco, ja mimo iż na takowe się nie wybierałam – również chciałam uzyskać dobre wyniki. Starałam się uczyć systematycznie, nie opuszczać zajęć i jak zdobywać zadowalające oceny. Była to też dla mnie w pewnym odskocznia. Na czas zajęć, uciekałam od całego ciężaru własnej codzienności. Skupiałam się tylko na lekcjach, nie na wszystkim innym.

Rzadko kiedy rozmyślałam o tym, co będę robić w przyszłości. Uważałam, że nie należało zamartwiać się czymś, co mogło nigdy nie nastąpić, a skupić się na otaczających nas problemach. Chciałabym jednak zapewnić sobie dobre stanowisko pracy i dogodne warunki życia, dlatego zależało mi na stopniach. W pewnym sensie, pragnęłam też pokazać matce, że nie byłam tylko żałosną i ograniczoną umysłowo analfabetką, jak to niejednokrotnie mnie określiła. Nie brałam jej słów do siebie, jednak wizja ujrzenia jej naburmuszonej miny, dawała mi dodatkową motywację.

IGNITEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz