2. 13 rozdział

30 3 0
                                    

Rosie
Weszłam do domu, w którym był istny chaos. Zdążyłam już zapomnieć, jak to jest być na takiej rodzinnej wigilii.

Musicie mi uwierzyć na słowo. Przez te 6 lat, chciałam przylecieć i spędzić ten wigilijny czas z rodziną. Ale myśl, że spotkałbym na niej, chłopaka którego kochałam i który był ojcem mojego zmarłego dziecka, nie była dobra. Każdej nocy, rozmyślałam jak by to było, gdyby jednak Leo żył. Jednak takie gdybanie co gdyby...nie przynosi rezultatów. To nigdy nie odda mi dziecka.

Między innymi, to właśnie dlatego postanowiłam nie przyjeżdżać. W Bostonie miałam wszystko co chciałam. Kuzyna, który stał się dla mnie bratem, pracę i dostatnie życie. Choć to ostatnie, nie jest dla mnie ważne. Brakowało mi tych wszystkich ludzi, brakowało mi Mii i Chris'a.

Ale po wielu rozmowach z terapeutą, zrozumiałam że jestem jeszcze ja. I to ja mam być na swoim pierwszym miejscu, nie jakiś chłopak, nie rodzina, a ja. Bo tylko wtedy, mogę doprowadzić do swojego szczęścia, myśląc o sobie dużo łatwiej jest później, być szczęśliwym. Nie jesteśmy egoistycznym, myśląc o sobie.

Ja przez ostatnie lata, myślałam o swoich bliskich. I o tym jak bardzo zraniłam ich wyjeżdżając z Moreton. Ale później, zrozumiałam że zgubiłam siebie.

Dlatego teraz, przy najmniejszej rzeczy myślę o tym jak ja będę się czuła. Bo to ja będę z tym żyć. To jest moje życie. I mogę karać się za to, że mój mały chłopczyk nie przeżył ani jednego dnia na tej ziemi, ale mogę być siebie dumna, za to że przez 9 miesięcy żył w moim brzuszku. Bo choć te 9 miesięcy, to mało czasu. Dowiedziałam się o nim więcej, niż gdyby był tutaj. Bo jestem jego mamą. Jestem kobietą, która go urodziła. Był martwy, gdy wychodził na ten świat, ale nie mogłam uratować. Nie byłam w stanie zrobić ani jednej rzeczy, aby Leoś żył.

Wierzę, że nie ma mi tego za złe. W końcu ma tam swojego wujka, który się nim opiekuje.

Myśląc o tym, co wydarzyło się w przeszłości, nigdy nie będziemy w stanie żyć teraźniejszością. Nie uwolnimy się od przeszłości, aby w przyszłości być szczęśliwym człowiekiem. Dlatego musimy parę rzeczy zostawić w tyle. Żałobę, rozstanie, przeszłość. Przyszłość może być o tysiąc razy lepsza, niż przeszłość.

***
Siedziałam w swoim pokoju, esemesując z Shannon. Pokazała mi swoją córeczkę. Stwierdziliśmy, że razem będziemy świętować sylwestra. Ucieszyłam się na jej wiadomość, w której napisała że wraz ze swoim partnerem Alexem (Alexandrem), zdecydowali się pojawić.

Nagle w moim pokoju rozeszło się ciche pukanie. Mruknęłam ciche pozwolenie, czekając aż ten ktoś wejdzie do pomieszczenia.

Usłyszałam niepewne kroki, więc zerknęłam w tamtą stronę. Przy moim łóżku stał Blaise, widziałam że był czymś poddenerwowany.

-stało się coś?- spytałam

-zastanawiam się..czy jest może szansa na to, że ...że znów będziemy razem- spytał cicho

Jego wypowiedź kompletnie mnie nie zszokowała. Byłam neutralna, odnośnie swojej odpowiedzi, nie chciałam aby pomyślał sobie coś, co nie jest prawdą.

-jest szansa Blaise- zaśmiałam się- w dalekiej przyszłości- dodałam

Odetchnął z ulgą.

-jak dobrze, już myślałem że nie będziesz chciała ze mną być- zaczął się śmiać

-hej! powiedziałam, że w dalekiej przyszłości, nie teraz- również zaczęłam się śmiać

-kocham cię Rosie- pocałował mnie w usta i wyszedł z pokoju

-ja również cię kocham, Blaisie Blacku- sunęło mi się na usta, jednak wypowiedziałam to tylko w swoich myślach

***
Nawet nie wiem kiedy, ale już mamy sylwester. Wigilia minęła nam...dobrze. Nie byłam na niej od 6 lat, więc dokładnie nie wiem jak było gdy ja mieszkałam w Bostonie.

Nie byłam w stu procentach szczęśliwa, choć pogodziłam się z tym że mój synek zmarł. To nadal czuję jego cząstkę.

Czasem widzę go w innych dzieciach. Wyobrażam sobie, jak mógłby wyglądać mój mały chłopczyk. Myślę, że każda mama tak ma, nawet ta która nigdy nie widziała swojego dzidziusia przy porodzie. Ja miałam te możliwość spojrzenia, na jego twarz. Ten ból rozrywał mi serce, ale z biegiem czasu depresja zachodziła na dalszy tor. Nie myślałam o tym jak zawiniłam. W tym momencie nie czuje się, jakby to przeze mnie Leo umarł.

Mogłam tylko patrzeć na to jak syn umiera. Tak naprawdę i tego nie widziałam, bo choć go zobaczyłam, to patrzyłam na martwą twarzyczkę swojego synka.

Czasem jest tak, że albo pogodzimy się ze stratą, albo będziemy nadal o tym myśleć. Obwinianie się o rzeczy, których nie byliśmy w stanie zatrzymać, jest ciężkie. Karanie się za nie fizycznie. Bo łatwiej jest nam zadawać sobie ból fizyczny niż psychiczny.

Ja przez pierwsze miesiące żałoby, leżąc w łóżku uderzyłam dłońmi o różne przedmioty, najczęściej było to łóżko. Bywały momenty, kiedy krzywdziła się w ten gorszy sposób. Piłam alkohol czy zażywałam różne używki.

Nie wstydzę się tego. Najważniejsze jest, aby z tego wyjść. Nikt nie mógł mi obiecać, że ten stan nie będzie powracać. Ale w rocznicę śmierci Leo, staram się robić rzeczy których normalnie nie robię. Kupuję sobie kwiaty, idę na ich grób, chodzę do parku. Co roku, wymyślam sobie różne sposoby, aby urozmaicić tą żałobę, która za każdym razem chce mnie zabić.

Możemy z tego wyjść, wsparcie od najbliższych osób jest najważniejsze. To nie jest wstyd, nasze blizny, znamia, historia. To tworzy nas.

Kochając siebie, mamy okazję na lepsze jutro. Dążmy do tego !

Nie zapomnij o mnie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz