9 Bo teraz śpi jak zabity pov: Hope

286 17 3
                                    

Przekazano nam, że mamy czekać od strony, gdzie znajdują się litery z nazwą lotniska przed godziną 16. Sprawdziłam harmonogram lotów na ten dzień – nic do Atlanty nie odlatywało.

 Trochę się zmartwiłam, że czeka nas jednak lot z przesiadkami, a tego ani moja siostra, ani mój kot nie wytrzymają. 

Magnus godzinę przed szesnastą dostał łagodne, homeopatyczne lekarstwo na uspokojenie w dawce odpowiedniej na kilka godzin. Jego transporter wypsikałam specjalnymi feromonami, które miały pomóc w bezproblemowym przetrwaniu tego lotu. Teraz siedział sobie spokojnie w klatce, można powiedzieć, że nawet drzemał. Bardzo bałam się, jak zniesie ten pierwszy lot i to jeszcze w luku bagażowym. Wszystkie jego dokumenty – książeczkę zdrowia, certyfikat szczepień, nawet poświadczenie zachipowania trzymałam w swojej podręcznej torbie, żeby w razie czego szybko pokazać obsłudze.

Niestety adwokat ojca – oprócz przekazania informacji o czasie spotkania – nie skomentował informacji o obecności mojego kota. Miałam nadzieję, że uwzględnił go w tym locie, bo jak nie to... Będzie źle.

Nawet już tworzyłam w głowie alternatywne scenariusze, co zrobię, gdy okaże się, że kot jednak nie leci: jeden scenariusz zakładał, że ja też zostanę i Holly oczywiście, i - dopóki nie zrobią tego tak, żeby kot leciał, to zostaniemy. 

Drugi bardziej realistyczny scenariusz zakładał pozostawienie kota Katii i odebranie go za jakiś czas. Nie chciałabym drugiego scenariusza – bardzo rzadko rozstawałam się z Magnusem, był do mnie najbardziej przyzwyczajony. 

Pierwszy scenariusz w zasadzie nie był najgorszy – z chęcią zostałabym w domu na dłużej, a najlepiej na zawsze. Tak bardzo nie chciałam zostawiać tu mamy! Chodziłam do niej codziennie. Opowiadałam o wszystkim. Pewnie mnie nie słyszała, ale dobrze było chociaż ją widzieć. Nawet w takim stanie.

Gdy byłam u niej rano zauważyłam zmianę: zdjęto jej niektóre bandaże, a siniaki na twarzy powoli bledły: nie były już ani śliwkowo fioletowe, jak na początku, ani brunatno żółte, jak jeszcze kilka dni temu. Może to znak, że będzie lepiej? Może w końcu się obudzi i wróci do nas? Wszystko będzie tak, jak wcześniej?

Zastanawiała mnie też ta Atlanta... Dlaczego uparty dziennikarz pytał akurat o miasto, do którego miałyśmy się przeprowadzić? Czyżby... znał naszego ojca?

Nie mogłam pojąć, o co w tym wszystkim chodziło.

Katia i Wirian pomogli zabrać się nam na lotnisko – z sześcioma walizkami i transporterem dla kota nie było to łatwe.

- Ten pchlarz zajmuje za dużo miejsca i jest za ciężki – narzekała Holly, gdy wysiadaliśmy na parkingu przy lotnisku. Niestety nie dało się bliżej podjechać i musieliśmy kawałek przejść z naszymi bagażami.

- Jak to Maine Coon, one po prostu są duże, taka rasa – odpowiedziałam jej spokojnie, zakładając torbę na ramię i biorąc dwie mniejsze walizki. Holly też wzięła dwie, Katia jedną, ale za to największą, a Wirian też jedną walizkę i kota w transporterze.

- Ciekawe, czy w samolocie płaci się za takie zwierzę od kilograma, czy od sztuki? Bo jak od kilograma, to nasz szanowny ojczulek zbankrutuje – powiedziała z wyraźnym zadowoleniem Holly. Od dwóch dni planowała, jak będzie uprzykrzała ojcu życie, żeby tylko jak najszybciej chciał zrzec się opieki nad nami.

- Tak szczerze, to nie wiem, nigdy z nim jeszcze nie latałam, to nasz pierwszy raz – odpowiedziałam, gdy dochodziliśmy do głównego wejścia na lotnisko. Stanęliśmy centralnie przy szybach pod napisem z nazwą lotniska. Na razie nikt do nas nie podszedł. Myślę, że zwracaliśmy na siebie uwagę, bo jednak 4 osoby, 6 walizek i  transporter z kotem zajmowały trochę miejsca. Holly nie mogła zrozumieć, jak tak szybko sąd mógł oddać nas komuś, kogo nie znamy, ale Katia tłumaczyła jej, że wszystko jest niestety zgodnie z prawem.

Hope and Holly część 1 [16+] ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz