8 Ja bez kota nigdzie nie jadę pov: Holly

337 14 16
                                    

Ból fizyczny to nic z porównaniem do bólu psychicznego. Ta sytuacja była inna. Nie krzyczałam. Nie złościłam się. Nie walczyłam. Czułam pustkę. Tak jakby wszystko, co było we mnie – zniknęło. Rozpłynęło się.

 Ta pustka była ciemna i zimna. Ogarniała mnie całkowicie. Pochłaniała moje myśli. Tak naprawdę to nic nie czułam. Nic.

Widziałam, że Hope martwi się o mnie, ale nie potrafiłam udawać, że jest inaczej. Próbowałam ją wspierać, dawać oparcie, jednak sama tak bardzo tego potrzebowałam, że momentami nie dawałam rady. Siostra mnie potrzebowała, a ja nie byłam w stanie jej pomóc, pocieszyć tak – jak tego oczekiwała. 

Rozmawiałam o tym wielokrotnie z psychologiem, którego mi przydzielono po wypadku dla „przepracowania traumy", ale ciężko mówi się komuś o czymś, czego nie ma. Bo nie było we mnie żadnych emocji. Pustka.

Mama... Nie mogłam znieść jej widoku w tej sali. Byłam tylko raz, potem odmówiłam wchodzenia tam. Nie mogłam, po prostu nie mogłam. To było za dużo. Miałam nawet takie myśli, że to powinno się skończyć, ale zaraz sama siebie ganiłam.

 Co ty kurwa wymyślasz Holly! Jakie skończyć!? Cały czas jest nadzieja... Ona z tego wyjdzie. Znowu będzie tak, jak dawniej. Znowu będzie dobrze, będziemy razem. Mama będzie się na mnie złościć za głupoty, a ja te głupoty będę robić, tak po prostu. Nie ze złośliwości, a z przekory, bo będę chciała, żeby interesowała się mną, żeby pocieszała, gdy jestem smutna, żeby krzyczała, gdy znowu coś odpierdolę. 

Potrzebowałam jej obecności, ale nie tej niemej, ograniczonej do pisku maszyn. Potrzebowałam jej całej... Takiej, jak kiedyś.

Dopiero wspomnienie Hope o kontakcie sądu z naszym biologicznym ojcem sprawiło, że otrzeźwiałam. Jaki kurwa biologiczny ojciec??? Nawet zapytałam Katię o to:

- Katio, o co chodzi z tym biologicznym ojcem? Przecież my go nie znamy, a tak w ogóle to myślimy, że nie żyje. Tak nam się kiedyś wygooglowało o nim i tego się trzymamy – on nie żyje.

- Żyje, sąd się z nim skontaktował – odpowiedziała trenerka.

- To gdzie był całe nasze życie? NIGDY go nie spotkałyśmy, jak możemy u kogoś takiego zamieszkać? - powiedziałam delikatnie oburzona. Jeszcze delikatnie.

- Wiem, skarbie. Sąd po prostu musi nawiązać z nim kontakt, bo jest waszym biologicznym ojcem. Nosicie jego nazwisko, w aktach urodzenia także jest wpisany. Nie ma żadnych aktów, które ograniczały by jego władzę rodzicielską, widocznie to, że mieszkałyście z mamą, a nie z nim było ich prywatnym ustaleniem. Do tego sąd wie, że on wam regularnie wpłaca pieniądze, a nie ma żadnych dokumentów, które by nakładały na niego taki obowiązek. Wychodzi na to, że płaci dobrowolnie. Ostatnia wpłata była 2 tygodnie temu – wyjaśniła mi Katia.

- Czyli że co, jak płaci, to co? Może nas zabrać? - teraz nie byłam delikatnie oburzona. Byłam zła.

- Spokojnie, nie dopuścimy do tego. Napisałyśmy naprawdę dobre pismo z panią burmistrz. Wskazałyśmy na to, że znacie mnie od urodzenia, że przyjaźniłam się z waszymi rodzicami. Mam nieposzlakowaną opinię, więc sprawa jest prawie pewna. Będzie dobrze, po prostu takie procedury – mama Wiriana próbowała mnie pocieszyć.

Niestety stwierdzenie „prawie pewna" mnie nie pocieszało. Nic co jest „prawie" nie pociesza, bo to nie jest pewne.

Niestety miałam rację. Dwa dni później prawnik ojca skontaktował się z sądem, że ten wyraża chęć przejęcia pełniej opieki nad córką.

Tak nad córką.

Ten pseudo ojciec nawet nie wiedział, że jest nas dwie!!!

Byłam znowu wściekła, Hope znowu płakała. Bałam się, że nas rozdzielą, że stracę i ją, ale Katia powiedziała, że – pomimo początkowego zaskoczenia – ojciec weźmie pod opiekę nas obie. Jakoś mi kurwa wtedy nie ulżyło, o nie.

Hope and Holly część 1 [16+] ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz