Pogoda w październiku w Atlancie była wręcz idealna. Gdyby tylko tak mogło być zawsze... W końcu te cholerne upały minęły, temperatury były przyjemnie ciepłe, nie było zaduchu ani zbytnich opadów. Hope wspinała się na kolejne szczeble w drabinie do swojej niezależności – od 2 tygodni co sobotę jeździła z Arianą na squasha do Andersonowego centrum sportowego. Blond plotkara namówiła ją po tym, jak ja ją zjebałam za próby odchudzania się poprzez głodzenie. Siostra zreflektowała się i stwierdziła, że pójdzie w sport.
Stan mamy się nie poprawiał. Zaczęłam tracić nadzieję, że kiedykolwiek usłyszę jej głos. Hope cały czas powtarzała, że będzie dobrze, że wyjdzie z tego, ale ja coraz mniej w to wierzyłam.
- Zerwałam ze Stevenem – powiedziałam pewnego razu, gdy jechaliśmy w komplecie do szkoły. To musiała być środa, gdyż tylko tego dnia nie miałam porannego treningu z chujowym Fabiem.
- Na pewno się ucieszył – Harvey nie wydawał się zaskoczony tą informacją, ale musiał wbić mi szpileczkę.
- Wręcz przeciwnie, znowu miał łzy w oczach.
- To pewnie łzy szczęścia – Haiden w końcu oderwał wzrok od telefonu i dołączył do rozmowy.
- Na pewno się cieszył, że rozstajemy się w przyjaźni i nie dramatyzuję, ani tego nie przeżywam tak mocno, jak wskazywałoby na to nasze silne uczucie. Z szacunku do wspólnie przeżytych chwil: szczególnie w bibliotece, Steven obiecał, że w dalszym ciągu będzie robił za mnie prezentacje i inne prace domowe. Zawsze na najwyższe oceny.
- Wykorzystujesz go Holly, daj mu spokój – Hope, obrońca uciśnionych musiała wtrącić swoje trzy grosze.
- Tak to już jest w związkach: trzeba dawać coś od siebie. Steven dawał za nas oboje, a ja za oboje brałam. Będziesz kiedyś w związku to zobaczysz jak to jest. Tylko pamiętaj: druga złota zasada rodzeństwa: nie zadajemy się z byłymi siostry. Steven w dalszym ciągu nie jest dla ciebie.
Hope nie kwapiła się, żeby to skomentować. I dobrze. Pewne zasady są nienaruszalne: tępić głupotę, jebać konfidentów, nie wyrywać byłych rodzeństwa. I tego się trzymajmy.
Tydzień później wydarzyło się coś, co sprawiło, że do nienaruszalnych zasad dodałam kolejną: gnębić wredne suki. Szłam sobie właśnie dostojnym krokiem na zajęcia wokalne, gdy usłyszałam głośne śmiechy wydobywające się z damskiej toalety. Chyba coś fajnego się tam dzieje, a tam gdzie zabawa, tam nie może zabraknąć mnie... wokal poczeka, wbijam do kibla.
Otworzyłam energicznie drzwi i... zobaczyłam dwie Marchewy i jakąś ich tępą koleżankę. Młoda Marchewa i ta kumpela trzymały kogoś w kabinie toalety, a Stara Marchewa nagrywała film swoim telefonem. Czyli jednak nic fajnego: tradycyjne gnębienie młodszych roczników i spuszczanie im głowy w kiblu.
Dziewczyny spięły się, gdy mnie zobaczyły, ale kiedy zamierzałam się wycofać, bo co mnie to jednak obchodzi, powróciły do swojego zajęcia. Już miałam wychodzić, dosłownie kilka metrów i byłabym za drzwiami. Mój wzrok padł jednak na coś, co leżało porzucone na podłodze, zapewne przypadkiem w wyniku szarpaniny ofiary z jej oprawcami.
Okulary Stevena.
Spojrzałam tęsknie na drzwi. Nie jesteś matką Teresą Holly, niech sobie radzi sam. To nie twoja sprawa. Idź w swoją stronę. Zawahałam się. Wprawdzie już nie jesteśmy parą, ale... ta empatia to kiedyś mnie zniszczy. Pokręciłam głową. Przecież on sobie nie poradzi...
- Hej tępe dzidy, co tam robicie? - odwróciłam się na pięcie i podeszłam bliżej kabiny. Nie spodziewały się mojego powrotu, bo aż podskoczyły na dźwięk mojego głosu. Stara Marchewa opuściła telefon, a ta koleżaneczka przestała przytrzymywać Stevena, tylko Abby w dalszym ciągu uparcie wpychała głowę chłopaka do klozetu.
CZYTASZ
Hope and Holly część 1 [16+] ZAKOŃCZONE
Teen FictionBliźniaczki Anderson mają wszystko - są piękne, bogate, kochane przez rodziców i niesamowicie rozpieszczone. Ojczym nie widzi świata poza nimi ich mamą, a wszyscy uczniowie w szkole chcieliby choć na chwilę ogrzać się blaskiem popularności Holly: m...