- Wyobraź sobie Lauro, że mam alergię na koty. Jak to dobrze, że tu nie ma żadnych zwierząt, bo musiałabym szybko wyjechać – usłyszałam głos Theresy w jadalni. Stanęłam tak, żeby mnie nie widziała.
Czającej się za mną Penny pokazałam, że ma być cicho. Ochroniarka nie widziała w tym momencie żadnego zagrożenia dla mnie, więc nie musiała reagować, a podsłuchiwanie przecież nie było szkodliwe... Także stała posłusznie i po cichu.
- Ojej, jakie pani ma objawy? To mocna alergia? - zapytała Laura. Teoretycznie pytanie było troskliwe, w praktyce wiedziałam, że pielęgniarka miała dość babki i nawet dzisiaj opuszczała nas na kilka dni, żeby odpocząć.
- Nie tak bardzo mocna, ale nieprzyjemna. Najgorsze jest łzawienie oczu, po prostu tego nie znoszę, a tak to typowe: katar, zaczerwienienie, bardzo mocne kichanie.
Zapaliła mi się żółta żaróweczka, w głowie, a co, jeśliby... Odwróciłam się na pięcie i pognałam na schody. Penny chyba nie spodziewała się takiej reakcji, ale zachowywała spokój. Weszłam do pokoju Hope:
- Gdzie jesteś ty durna kupo kłaków, jak cię nie ma... - mówiłam do siebie po cichu i szukałam pchlarza. Dobrze się ukrył – spał w wannie. Okej... nie skomentowałam tego. Wzięłam go na ręce i porządnie się nim ponacierałam, a nie było to łatwe, bo pchlarz swoje ważył.
Moje czarne ubranie od razu zrobiło się kłaczaste. Tak przygotowana zeszłam znowu do jadalni. Penny w dalszym ciągu stała przy drzwiach i tylko uważnie się przyjrzała sierści na mojej bluzce, ale nic nie powiedziała. W końcu nie za to jej płacą.
- Dzień dobry – rzuciłam zadowolonym głosem po czym podeszłam do stołu od strony babki. Stanęłam za nią i niby zagadując do Hattie o jakiejś bajce, którą oglądałyśmy kilkanaście dni temu energicznie gestykulowałam rękami po swojej bluzce – strzepując futro Magnusa na babkę Melvin.
- Co ty tak machasz tymi rękami, niewychowana dziewucho (swoją drogą kobieta miała jakiś ograniczony zasób słownictwa, bo po raz kolejny mnie tak nazwała), idź na swoje miejsce i nie strasz mi tu biednej Hattie – dziewczynka wcale nie wyglądała na przestraszoną, przyglądała mi się z zaciekawieniem, ale bez negatywnych emocji.
- Odpędzam złe duchy – to taki rytuał szamański z Alaski, jak do domu przychodzi ktoś, kogo nie chcemy, to wtedy wzywamy zmarłych przodków i oni pomagają przegnać niepożądanego gościa... Najczęściej zsyłają różne choroby, epidemie i inne plagi egipskie...
- Bredzisz dziecko, oj bredzisz – babka tylko pokręciła głową i spojrzała na mnie z pogardą. Chwilę później jednak... głośno kichnęła. A potem drugi raz i trzeci.
- Właśnie się aktywowało... to znak... przodkowie zaczynają działać. W ciągu kilku dni będą tu się działy takie rzeczy... - mówiłam powoli i z przejęciem. Miałam nadzieję że moje umiejętności aktorskie przekonają ją, że całkiem poważnie biorę te wszystkie brednie o duchach. W końcu miałam być tą walniętą siostrą, nie?
Theresa wstała nagle i mamrocząc coś ze złością odeszła od stołu. Wzięła ze sobą Hattie – no przecież nie zostawiłaby jej ze mną... od tygodnia starała się bardzo ograniczać nam kontakt.
No dobra, czyli kocia menda może się jednak przydać... Ale nie mogę przesadzić, bo nigdy nie wiadomo, jak babka zareaguje – jak jakiegoś ataku dostanie, to co ja zrobię.
- Lauro, kiedy do nas wracasz? - zapytałam zbierającą się do wyjścia pielęgniarkę.
- W czwartek wieczorem już będę panno Holly.
- Co panią Melvin wzięło tak na zwierzenia o alergii? - zapytałam ot tak, niby od niechcenia.
- U mojej córki są koty i w ten sposób zaczęłyśmy ten temat. Dobrze, że pani Melvin nie ma silnej reakcji na te zwierzęta, bo musiałabym bardzo na nią uważać po powrocie, a tak to na pewno pójdę się przebrać, żeby nie roznosić alergenów i nie powinno być problemu.
CZYTASZ
Hope and Holly część 1 [16+] ZAKOŃCZONE
ActionBliźniaczki Anderson mają wszystko - są piękne, bogate, kochane przez rodziców i niesamowicie rozpieszczone. Ojczym nie widzi świata poza nimi ich mamą, a wszyscy uczniowie w szkole chcieliby choć na chwilę ogrzać się blaskiem popularności Holly: m...