63.

14.5K 557 135
                                    

LAURA

Stoję przy drzwiach w oczekiwaniu na Ethana i zastanawiam się co ten głupek odwala. Kazał mi tu poczekać, bo on musi coś szybko załatwić. Już samo to, że zabiera mnie do jakiejś restauracji jest dla mnie dość niekomfortowe, bo zapewne nie pozwoli mi zapłacić, a teraz szykuje dla mnie coś jeszcze.

Zniecierpliwiona zaczynam ruszać nogą, aż w końcu drzwi wydają charakterystyczny szczęk.
Kieruje tam swoje spojrzenie, z którym stykają się oczy Ethana. Dostrzegam, że trzyma coś w rękach, więc spuszczam wzrok.

Trzyma w ręce pierdolony bukiet granatowych róż, a ich pąki są całe w brokacie. Pierwszy raz w życiu widzę, żeby takie coś istniało. Do tego jest ich tyle, że nie mam pojęcia jak mam to od niego odebrać. Otwieram zaszokowana usta i przykładam do nich dłoń.

-Boże...Jakie piękne.-szepcze.-Ile ich tutaj jest?

-Wolałbym, żebyś nazywała mnie Bogiem w jakiś innych okolicznościach, ale to też jakoś przeżyje.-wzdycha.-Całe sto Lauro.

Nie wierze w to, że Ethan kupił mi aż sto granatowych róż. Przecież ten facet jest niemożliwy.

-Ej!-uderzam go w ramie.-Bez takich.

-Liczyłem, że jak przyniosę ci kwiaty to dostanę chociaż buziaka.-robi zawiedzioną minę.-W zamian za to dostałem opierdol.

Parskam pod nosem, a później podchodzę do niego i składam szybki pocałunek na jego ustach. Słyszę zadowolony pomruk, więc uśmiecham się w jego usta.

-Zadowolony?-przekrzywiam głowę w bok.

-Teraz już tak.-wręcza mi bukiet, który od niego odbieram, ledwie go trzymając, a następnie wkładam do wazonu, który stoi na blacie toaletki. Jest tak ogromny, że idealnie wpasowuje się w ilość kwiatów.

Widocznie to nie pierwszy taki przypadek w tym hotelu i obsługa jest już przygotowana. Opuszczamy pokój i z uśmiechem podążam obok niego.

-Powiesz mi już gdzie idziemy czy dalej mam się domyślać?

-Mówiłem przecież, że do ekskluzywnej restauracji. Jesteś czasami zbyt ciekawska Lauro.

-Ciekawość jest akurat dobrą cechą jak na prawniczkę.

-Zgadza się, ale nie musisz używać jej również po pracy, przecież nie zrzucę cię z wieżowca, więc raczej nie masz się o co martwić.

-A skąd mogę mieć taką pewność? Wyglądasz na takiego, który bez skrupułów by to zrobił.

-A to akurat potraktuje jako komplement.-cwaniacko się uśmiecha.

Wywracam oczami na jego słowa i opuszczamy hotel. Wsiadam do taksówki, którą zamówił Ethan i kierowca informuje nas, że dojedziemy na miejsce za około pół godziny.

Droga mija nam na rozmowie o bzdurach, przez co nawet nie czuje, że jechaliśmy pół godziny.

Ethan podaje mi rękę, abym mogła opuścić pojazd, więc za nią łapie i po chwili jestem już poza taksówką. Odwracam się, a moim oczom ukazuje się ogromny wieżowiec oświetlony kolorowymi ledami. Sama góra jest ukryta w chmurach, więc mało co da się zobaczyć.

-Czyli jednak zginę dzisiaj marnie zrzucona z wieżowca?-zwracam się do bruneta.

-No i mnie rozgryzłaś.-odpowiada z udawanym zrezygnowaniem.-Miałem ci to powiedzieć dopiero wtedy, gdy już wjedziemy na górę.

-Aż tak cię wkurwiam?

-Ostatnio delikatnie mniej.-puszcza mi oczko, a ja uśmiecham się pod nosem.

My Addiction Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz