Rozdział I

442 32 28
                                    

Elizabeth

Ze snu- raczej koszmaru- wybudza mnie krzyk mojej matki. Siadam na krawędzi łóżka i chowam swoją zaspaną twarz w dłoniach. Wdycham powietrze przez nos, wstrzymuję, a następnie wypuszczam, dokładnie tak, jak kiedyś polecił mi jeden z terapeutów. Dałabym sobie uciąć opuszek palca, że był jednym z lepszych, na jakich trafiłam...

Od kiedy potrącił mnie samochód, nawiedzają mnie nocami wizje tego feralnego dnia i nie tylko, ale tak naprawdę nie mogę uznać ich za prawdziwe, co chyba w tym wszystkim najbardziej mnie przeraża. Niestety tamto zdarzenie zabrało mi wspomnienia, pogodziłam się z tym, choć nie ukrywam, że czasem ciążą mi wyobrażenia, które przychodzą do mnie w nieoczekiwanych momentach, albo w snach.

Przeprowadzka spotęgowała moje ataki, wczoraj wszystko, co mijałyśmy, jadąc ulicą, zdawało mi się znajome, choć wiem, że nie powinno. Nikomu o tym nie mówię, moja matka nie chce tego słuchać, wiem, bo od wypadku nie komunikuje się ze mną w naturalny dla naszej relacji sposób. Moja przyjaciółka od razu się przejmie i zacznie szukać logicznego wytłumaczenia i będzie nakłaniać mnie do terapii, a ja nie mam na to siły...

- Elizabeth nie będę czekać wiecznie, musimy porozmawiać. - Drzwi mojego pokoju otwierają się z hukiem i do środka wpada ona. - Wołam cię od dobrych trzydziestu minut, mogłabyś łaskawie zejść na śniadanie?

Wydawać by się mogło, że moja matka jest zła, ale na jej twarzy nie ma emocji. Widoczne kości policzkowe, ciemna oprawa szarych oczu i cienkie usta, zagryzane, co jakiś czas przez idealnie równe zęby to coś, z czym spotykam się na co dzień. Nie ważne, czy ma powody do smutku, złości, radości, jej wyraz twarzy jest zawsze taki sam.

Mimo tego, że przyzwyczaiła mnie do swojej obojętności, zaskakuje mnie fakt, że pofatygowała się, by mnie obudzić – nigdy wcześniej tego nie robiła.

- Mogłabym. – Skonsternowana podnoszę się z łóżka i idę w kierunku łazienki.
Rozglądam się po pokoju, który wczorajszego dnia stał się mój. Świeża biel na ścianach, piękne nowoczesne meble i zupełnie inny widok za oknem – no dobra, może nie do końca zupełnie, tutaj też z balkonu widzę dom mojej najlepszej przyjaciółki.

- Nie wyspałaś się? – Charakterystycznie marszczy nos i unosi idealnie wystylizowane brwi.

Do mojego pokoju wpadają promienie- już prawie- jesiennego słońca, bo ktoś- wiadomo kto- podsunął żaluzję do samej góry.

- Wyspałam, ale dużo lepiej przyjęłabym dawkę witaminy D, sama odsłaniając rolety, kiedy miałabym na to ochotę. – Oburzam się. – Dlaczego w ogóle mnie budzisz, coś się stało? – Pytam, zarzucając na siebie szlafrok.

Patrzę na nią, a ona podobnie do mnie rozgląda się po pomieszczeniu, jakby sama nie do końca wierzyła w to, że się przeprowadziłyśmy. Całe życie mieszkałyśmy na Florydzie, ale dla niej zmiany otoczenia nie są czymś nowym, w końcu wyjeżdża służbowo średnio raz w tygodniu na kilka dni.

- Wprowadziłyśmy się wczoraj, nie jesteś ciekawa, jak wygląda w Portland wschód słońca? – Śmieje się półgębkiem, a ja mierzę ją piorunującym wzrokiem, który po niej odziedziczyłam.

- Zapewne jeszcze go zobaczę. – Prycham obojętnie. – Nie o to pytałam.

- Brzmisz, jakbyś się nie cieszyła z przeprowadzki. – Spogląda w moim kierunku, wygląda, jakby czekała, aż powiem coś, co ją zadowoli.

- Mamo, bardzo się cieszę z przeprowadzki. – Mówię bez entuzjazmu, ponieważ nienawidzę, jak ktoś wymusza na mnie jakąś reakcję. – Mam skakać z radości?

- Dobrze wiesz, że nie chodzi o skoki radości i okrzyki uwielbienia, ale chociaż raz pozwól mi poczuć, że coś robię dobrze.

- Nie umiem tego pokazać, bo rzadko ci się to zdarza. – Słowa opuszczają moje usta, zanim zdążę się nad nimi zastanowić. - Mamo... Przepraszam, nie powinnam. – Zakrywam usta, jakbym miała zagłuszyć coś, co już powiedziałam. - Ja tak nie myślę...

Paper Memories | In the arms of danger | Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz