Rozdział XXXII

65 13 0
                                    

David

Nigdy nie sądziłem, że zostanę zatrzymany przez własnego wujka i zamknięty tymczasowo w celi. Od kilku godzin siedzę tutaj bez picia i jedzenia, ale tak naprawdę, wcale niczego nie potrzebuję. Chciałbym, tylko żeby ktoś powiedział mi co z Elizabeth.

Mój ukochany stryj, kiedy poprosiłem go, żeby informował mnie, co z Liz zaczął się śmiać i rzucił mi kartki i długopis. Powiedział, żebym napisał do niej list... Bardzo, kurwa, śmieszne.

Mógłbym napisać miliony słów, ale wiem, że gdy to ode mnie otrzyma, potarga go na moich oczach, dlatego nic mu nie oddam. Skończyłem wiersz, który dla niej pisałem. Chcę ją zobaczyć i móc go jej pokazać. Pragnę znów zobaczyć, jak się do mnie uśmiecha, strasznie za nią tęsknie.

Cieszyłem się jak głupi z tego, że byłem w tym cholernym Waszyngtonie, a tutaj rozgrywał się jej koszmar. Obiecałem, że po przyjeździe odpowiem jej, dlaczego się biłem i dotrzymam słowa. Choćbym miał widzieć ją tylko na widzeniu przez pięć minut, zrobię to. Powiem jej wtedy o sobie całą prawdę, nic przed nią nie ukryję... Boję się tylko, że braknie mi czasu.

Z każdą kolejną minutą, coraz bardziej zaczynam się o nią martwić i coraz bardziej tracę wiarę w to, że ktoś mnie wyciągnie z tego bagna.

Marzę się jak dziecko, siedząc w ciemnym kącie i kiedy dłużej się nad tym zastanawiam, przypomina mi się pewna historia. Pamiętam, gdy byłem dzieckiem, ojciec bawił się ze mną w chowanego i znalazłem świetną kryjówkę w ogrodzie. Schowałem się w starej szopie. To było zwykłe jesienne popołudnie i nic nie wskazywało, że skończy się dla mnie tragicznie. Kiedy się schowałem, do mojego ojca przyjechał stryj, a ja niczego nieświadomy czekałem, aż zacznie mnie szukać. Mijały minuty, a ja cieszyłem się, że nadal mnie nie znalazł. W końcu minęła godzina i usłyszałem, że ktoś grzebie przy zamku. Ustawiłem się, by wystraszyć go, kiedy wejdzie do środka, ale ten nie otwierał drzwi, tylko je zamykał. Usłyszałem, że odchodzi i zacząłem szarpać za klamkę, ale to na nic. Krzyczałem i prosiłem, by ktoś mi pomógł, ale nikogo nie było. Nadciągnęły straszne burzowe chmury, zaczął padać deszcz i rozległo się pierwsze uderzenie. Jedno po drugim przerażało mnie coraz bardziej, płakałem skulony w kącie. Nikt po mnie nie przyszedł. Dopiero rano, gdy moja matka wróciła z wyjazdu, otworzyła drzwi szopy. Byłem zmarznięty, przerażony i zły, że mój ojciec zrobił mi taką krzywdę. Poszedłem z mamą do domu, nie odzywałem się do niej, a w salonie na kanapie spał mój ojciec, stryj leżał na podłodze pomiędzy pustymi butelkami piwa. Zasłoniła mi oczy i popchnęła w stronę pokoju, ale zapamiętałem ten widok do dzisiaj. To jedna z licznych sytuacji, w których dał ciała, ale mimo wszystko, zawsze miałem go za wzór i może to tutaj popełniłem błąd.

- Macie pięć minut.

Światło, które odpalił jeden z funkcjonariuszy, zdaje się wypalać mi wzrok, ale kiedy widzę znajome twarze, zrzucam to na drugi plan.

- Jak się trzymasz stary? – Mówi Zayn, którego rozcięta warga jest jedyną szramą po bójce.

- Bywało lepiej – sięgam po wodę, którą mi podaje – co z Elizabeth?

- Śpi, wyjdzie z tego bez szwanku, jedynie rany mogą się dość długo goić i pewnie pozostaną blizny. Nieźle ją załatwił ten zwyrol.

Widząc moją minę, podnosi ręce do góry i zwija usta w cienką linię, żeby nie powiedzieć już nic, co mnie sprowokuje.

- Steve jest w ciężkim stanie, ale ponoć się wyliże. Nie mamy do niego dostępu, inaczej już byśmy u niego byli. – Jack siada na podłodze.

W ślad za nim idzie nasza dwójka. Siedzimy plecami do siebie, ja po jednej stronie krat, a oni po drugiej.

Paper Memories | In the arms of danger | Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz