Epilog

135 13 1
                                    




Wyciągam z szafy garnitur. Szykuję czarne eleganckie buty. Poprawiam krawat, ale po chwili go ściągam. Chcę popsikać się perfumami, ale kiedy staję przed nimi zapominam, co chciałem zrobić. Siadam w salonie, jestem sam, zupełnie sam. Znów wstaję i siadam. Jednak wstaję, idę po wodę, muszę się napić. Zabieram szklankę i siadam, ale zapominam wody. Przechylam puste szkło, czuję, jakby to alkohol palił mój przełyk, ale przecież nic nie piję. Nie trafiam nią na blat stołu, spada i roztrzaskuje się, a ten dźwięk mnie rani, zupełnie jakby odłamki szkła wbijały mi się w serce...

- David, błagam cię stary, wróć do żywych.

O mój przyjaciel tu jest, jednak nie jestem sam. Poklepuję go po policzku i wstaję, kiedy on zbiera większe odłamki szkła. Idę do salonu. Na stole leżą te same zdjęcia, stoi ta sama pusta butelka whisky, a obok niej nowa na wpół pełna. Nie mam szklanki, więc chwytam za butelkę i wypijam spory łyk. Siadam i przeglądam zdjęcia mojej kobiety, która się do mnie uśmiecha. Kanapa obok mnie ugina się, ale nie zwracam na Jacka uwagi...

- Musimy iść.

- A gdzie idziemy? – Parskam śmiechem i znów przechylam butelkę.

- Nie każ mi znów tego powtarzać.

- No powiedz, bo jesteśmy odjebani, jakbyśmy szli na wesele. – Śmieję się, a łzy mimowolnie spływają po moich policzkach.

- David błagam – słyszę jej głos – chodźmy, bo się spóźnimy.

Ona mówiła tak samo, gdy mieliśmy iść do teatru. Spoglądam przez ramię i jej nie widzę. Biorę kolejny haust alkoholu i opadam na oparcie.

- Nie wierzę w to Jack.

Zaczynam szlochać tak, że po chwili brakuje mi tchu. Wypowiadam jej imię, wręcz dławię się nim. Przepijam wszystko alkoholem.

- Stary – mówi drżącym głosem – nie powinieneś...

- A co mi zostało? Zaraz będę na pogrzebie mojej ukochanej, której nawet nie ma w tej pierdolonej trumnie!

- Dav...

- Nie mów tak do mnie! – Wstaję i opieram się o szybę. – Co ja zrobiłem Jack, do cholery, co ja zrobiłem? Wypuściłem ją, pozwoliłem jej odejść.

- To nie twoja wina. – Mówi spokojnie, obejmując mnie.

- A kogo kurwa?! Kogo to jest wina?!

- Sophie, Jamesa, twojej matki, Dana, ale nie twoja i nie Victorii. Gdyby wszyscy byli z wami szczerzy od początku to...

- To co, to by żyła? - Ocieram łzy i wstaję. – Chodźmy pochować żywą osobę, przecież tak trzeba.

Obchodzę go, zabieram z pułki ciemne okulary przeciwsłoneczne i wychodzę, zatrzaskując z impetem drzwi.

***

Dlaczego tyle ludzi całuje pusty kawał drewna? Dlaczego tyle ludzi żegna żywą osobę? Dlaczego tyle ludzi wierzy w to, że ona nie żyje? Dlaczego są tu ludzie, którzy nawet nie pamiętali o jej istnieniu?

- Trzymasz się? – Rzuca w moim kierunku Trish, która podeszła na moment przed tym, zanim zajmie miejsce.

Uśmiecham się do niej sztucznie, całe szczęście nie widzi moich oczu.

- Bardzo dobrze, jak widać – rozkładam ręce – nic mi nie jest.

Mówi coś cicho do Jacka i mija nas.

Siedzę w drugim rzędzie, wystarczająco blisko, by widzieć zdjęcie jej twarzy, wystarczająco blisko, by uwierzyć w to, że może to być prawdą...

Paper Memories | In the arms of danger | Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz